niedziela, 31 marca 2013

Rozdział 9


*Niall*

 Horan! Ty głupia blond świnio! Stój wreszcie! Nie mam siły za tobą biec dalej! – krzyknęła Katniss.
- Idź sobie do tego swojego Stylesa! Obydwaj jesteście siebie warci. Zakłamani, fałszywi…
- Ale to nie tak!
- A niby jak?! Wiem co widziałem!
- Może widziałeś, ale nic nie wiesz!
- Wystarczy że widziałem. – warknąłem, odwracając się w stronę wyjścia.
- Horan idioto! Czekaj. – Znowu zaczęła za mną biec, a kiedy mnie dogoniła, zachłannie wpiła się w moje usta.
Odwzajemniłem pocałunek, bo szczerze mówiąc, tego w tej chwili pragnąłem. Pragnąłem poczuć smak jej ust. Jednak po krótkiej chwili mojej rozkoszy, usłyszałem donośne wołanie z drugiego końca, szarozielonego korytarza.
- Panno Everdeen! Co pani wyprawia?! – obruszył się mężczyzna, ubrany w biały kitel, na widok Katniss. - Ale mi to już, do sali! Czy pani jest nie poważna?! – wrzeszczał na pół szpitala, łapiąc się za głowę. – A ty młodzieńcze, lepiej stąd wyjdź, nie mam zamiaru więcej cię tutaj widzieć! To jest szpital a nie jakieś miejsce schadzek! - Oj, nie jest dobrze. Rozwścieczyłem samego ordynatora. Chyba jednak lepiej będzie, jeśli naprawdę zmyję się stąd.
***

Kiedy siedziałem na ławce przed szpitalem, po kilku minutach ze środka wyszedł Harry.
- E, Harry! – zawołałem za nim, kiedy zmienił kierunek drogi, aby nie natknąć się na mnie.
- Czego chcesz? – syknął, podchodząc bliżej.
- Chciałem się tylko spytać, czy nic ci nie jest.
- Żyję. Jestem cały, jesteś ślepy, czy coś z tobą nie tak?
- Po prostu chciałem być miły, ale jak widać, ty nie umiesz już ze mną normalnie rozmawiać.
- Jak mogę normalnie rozmawiać z osobą, która chce w tak perfidny sposób wykorzystać Katniss? Huh, myślisz, że ja nic nie wiem? – uśmiechnął się chamsko.
- Ale o czym ty mówisz? – głupio go zwodziłem. Cholera! Skąd on wie o tym kurewskim zakładzie?! Przecież jego już nie ma…
- Nie udawaj idioty, przecież wiem, że chcesz się tylko i wyłącznie przespać z nią, aby wygrać zakład. Czy ty myślisz, że jestem ślepy i głuchy? Myślisz, że ja o niczym nie wiem? Uważałem cię za porządnego chłopaka, jednak myliłem się. – powiedział i splunął obok czubka mojego lewego buta.
Nie wiem czemu. Naprawdę, nie wiem czemu, ale pod wpływem chwili podniosłem się z ławki i uderzyłem go w twarz. Wiem, że ten zakład to nie był dobry pomysł, ale to chyba nie powód, żeby stwierdzić czy jestem porządny, czy nie. Prawda? A może on ma rację? Cholera!
- Jesteś jakiś pojebany! Tak bardzo prawda cię boli? – krzyknął Styles, łapiąc się za krwawiący nos. Po chwili jego sylwetka zniknęła z mojego pola widzenia…
Resztę dnia, spędziłem u Josha. Do samego wieczora topiłem smutki w wódce. Devine, jako dobry przyjaciel, cały czas był przy mnie i pomagał mi opróżniać butelki. Po czwartej, straciłem rachubę. Jednak cały czas czułem wewnętrzną potrzebę wlewania w siebie tego okropnego, lecz przynoszącego ulgę trunku i nie miałem zamiaru na tym zaprzestawać…



*Katniss*

Pocałowałam Nialla. Sama z siebie. Chyba jednak, coś do niego czuję. Chyba jednak, odczuwam potrzebę jego bliskości. Chyba jednak gubię się w tym wszystkim… Po tym felernym zdarzeniu z ordynatorem, blondyn zniknął. Dzwoniłam do niego chyba z siedem razy. Nie odbierał. Czyżby nagle mu przeszło? Ale czy to możliwe, że tak szybko? To nie może być prawda, tak? Jeśli mam być szczera, od tych dwóch godzin, cały czas jestem przybita. Przed osiemnasta do sali wpadła cała gromada. Wszyscy, Louis, Danielle, Perrie, Eleanor, Liam, Zayn nawet Harry. Co bardzo mnie zdziwiło. Jednak jeszcze bardziej zdziwił mnie brak Nialla z nimi.
- Gdzie Niall? – zapytałam, kiedy tylko wszyscy władowali się do pomieszczenia.
- Też się cieszę, że cię widzę słońce! – Krzyknął Lou i rzucił się na łóżko, w którym leżałam. Przez około pięćdziesiąt sekund tulił mnie do siebie a mi coraz bardziej brakowało tlenu.
- Tomlinson! Przecież zaraz ją udusisz! – krzyknęła w przerażeniem Eleanor. – Po jej ostrzeżeniu, Louis od razu poluźnił uścisk, jednak chyba nie miał zamiaru mnie puszczać.
- Całkiem wygodne, te szpitalne łóżka, chyba tutaj zostanę. – wyszczerzył się Tommo, gramoląc swój duży tył jeszcze bardziej do łóżka.
- Ale wiesz, że my się tutaj nie zmieścimy, prawda?
- Co się nie zmieścimy! Położysz się na mnie i wszystko cacuś glancuś!
- Ekhm, nie zapominaj się Tomlinson. – odchrząknęła Elka przewracając oczami.
- Oj kochanie, nie bądź zazdrosna. Ja tylko troszczę się o naszą małą kalekę. – pogodnie uśmiechnął się Lou w jej stronę.
- Przypominam, że ta kaleka ma sprawne ręce, więc zaraz ty, możesz mieć nie sprawne nogi, ręce… Ewentualnie możesz być pozbawiony czegoś takiego jak nerka!
- Wystarczy nam już jeden z jedną nerką – wtrąciła się Dani.
- Danielle! Ja po prostu mam za duże serce i na nerkę nie starczyło miejsca. – Bronił się Liam.
- No ależ oczywiście, miśku. – zaśmiała się Dani, całują swojego chłopaka w czoło. Kurczę! Słodko razem wyglądają. Nie wiem, jak mogłam się na nią złościć, za to, że mi nie powiedziała… Ale to, stare dzieje!
Zanim przywitałam się z wszystkimi minęło piętnaście minut. Po pół godziny, na łóżku leżałam nie tylko ja i Lou. Z drugiej strony zakorzenił się Zayn, którego za Chiny nie dało się usunąć z powierzchni materaca.
- Malik! Grubasie! Złaź!
- Co ty powiedziałaś?
- Że jesteś grubasem i zajmujesz więcej miejsca niż ja i Louis! – wytknęłam mu język.
- Teraz tego pożałujesz, małpo! – oparł się na łokciach, podniósł swoje wielkie cztery litery i zaczął mnie łaskotać.
- Hahahahhah! Ała! Hahahahahah, Malik! Dość hahahaha, dość! Masz hahahah bardzo hahahaha zgrabny tyłeczek! – próbowałam przekazać mu, coś, jednak przez mój śmiech, chyba nie zrozumiał przekazu.
Nagle do sali wpadł ten sam ordynator, który ze szpitala wywalił Nialla. Kiedy zobaczył całe to bydło w pomieszczeniu pięć na osiem metrów i nasza trójkę na łóżku złapał się za głowę i ze złości aż zrobił się cały czerwony.
- Oj, zaraz nam ktoś tu wybuchnie. – szepnął mi na ucho Malik, a ja momentalnie wybuchłam niepohamowanym, dzikim śmiechem.
- Co tu się wyprawia?! Proszę natychmiast opuścić szpital! To miejsce dla osób chorych, a nie zoo! – znowu zaczął zdzierać gardło z naszego powodu.
Oczywiście wszyscy go posłuchali, oprócz Louisa.
- A pan czeka na gorące oklaski, przepraszam bardzo? – zwrócił się w stronę chłopaka starszy pan.
- Jeśli mógłbym prosić – uśmiechnął się ciepło Louis.
- No chyba sobie młodzieńcze kpisz w tej chwili ze mnie! – oburzył się.
- Ależ skąd! Ja? No gdzie tam! – zapewniał go Tomlinson.
- Mógłby pan wreszcie opuścić teren szpitala?
- Mógłbym… Ale nie chcę. – znowu zabłysnął swoim szerokim uśmiechem.
- Co za niewychowane dzieci! – kręcąc głową, powtarzał pod nosem ordynator opuszczając salę.
- Znowu stanęło na moim! – wrzasnął Lou, a ja popchnęłam go tak, aby zleciał z łóżka. Cel był taki, aby z niego spadł, jednak spadając, zahaczył o kabelek kroplówki, którą nadal miałam wpięta w wenflon. Woreczek z zawartością spadł z haczyka i wylał się na głowę chłopaka. Ciecz wpadła w jego oczy a on momentalnie zacisnął je i próbował wstać. Kiedy wstał, odruchowo oparł się on o stoliczek na którym stała cała aparatura, pod która byłam podłączona podczas mojej chwilowej śpiączki. Stoliczek, który był na kółkach odjechał do tyłu, cały sprzęt spadł na podłogę a za nim Louis. Momentalnie do pomieszczenia wpadł nie czerwony, lecz fioletowy już doktor a wraz z nim cała reszta.
- Co do cholery zrobiłeś, nędzny gówniarzu?!
- No spadłem z łóżka. Zahaczyłem o stojak od kroplówki, zawartość woreczka wylała mi się na twarz i zniszczyłem sprzęt. Nie wiem o co pan robi takie zamieszanie!
- Jak to, o co robie zamieszanie! Wiesz gówniarzu ile ten sprzęt kosztuje?
- Nie, ale domyślam się, że nie dużo, bo strasznie stary jest. – powiedział Lou z głupim uśmiechem, a ja momentalnie parsknęłam śmiechem.
- Skoro to dla ciebie żaden problem, to zaraz wyłożysz mi pięć tysięcy funtów, na nowy!
Tomlinson, bez większego zainteresowania, wyciągnął portfel z tylniej kieszeni i podał lekarzowi odpowiednią sumkę.
- Ma pan szczęście, że przed wizytą u mojej księżniczki – wskazał na mnie – odwiedziłem bankomat, wie pan, jest ona bardzo wymagająca. – puścił mu oczko.
- Lou! Nie podrywaj lekarza na moich oczach – szepnęłam do niego na tyle cicho, aby ten stary pryk tego nie słyszał.
- A, dopóki pamiętam – Tutaj ma pani wypis, może się pani stąd wynosić, pan również – spojrzał surowo na Louisa.
- Już się robi, panie doktorze! – zasalutowaliśmy z Tomlinsonem jednocześnie. 


___________________________________________________

Mega krótki. Mega nudny. Mega mi się nie podoba. Padam na twarz. Dobranoc. 

A i jeszcze jedno. CZYTASZ=KOMENTUJESZ. nie ma komentarzy, nie mam motywacji. A dobrze wiecie, jak to jest pisać dla nikogo... jescze raz, dobranoc, oliv. xx

piątek, 29 marca 2013

Rozdział 8


*Harry*

- Liam… zapomniałem mojego naszyjnika! – syknąłem w stronę przyjaciela
- Młody! Zawsze czegoś zapominasz! Nie mamy czasu na to, aby się po niego wrócić.
- Ale ja bez niego nie wyjdę na scenę!
- No to masz problem. Nigdzie się nie wracamy. Już i tak się spóźniliśmy!
- To ty masz problem! Przylecę następnym samolotem. – powiedziałem i wybiegłem z samolotu, który za kilka minut miał startować.
- Harry! Co ty robisz!? – wrzeszczał za mną Liam.
- Ja muszę po niego jechać! – odkrzyknąłem mu oddalając się od niego.

Naszyjnik, który dostałem od matki kiedy szedłem do XF. Był on ze mną od początku mojej kariery. Zawsze przy mnie. Nie mogę jechać bez niego. Wiem, dziwne… Ale on daję mi więcej wiary w siebie. Kiedyś zapomniałem go na siebie założyć. Zepsułem cały występ. Może tylko sobie to wmawiam, że on mi pomaga? Może on nic mi nie daje? Jednak kiedy mam go przy sobie, mam wrażenie, jak gdyby mama była przy mnie… Jak gdyby cały czas mi dopingowała… Podczas moich przemyśleń, jechałem już w stronę mieszkania wynajęta taksówką. Pół godziny później byłem na miejscu. Dałem kierowcy odpowiedni banknot i szybkim krokiem ruszyłem w stronę drzwi wejściowych. Przekręciłam klucz w zamku i pędem pobiegłem do swojej sypialni. Na szczęście naszyjnik był na swoim miejscu. Nie musiałem szukać go w tym bałaganie, który panował w pomieszczeniu. Złapałem go w dłoń i zbiegłem na dół. Z kuchni wziąłem butelkę wody, która stała na wyspie i wybiegłem z domu. Wpadłem do garażu jak strzała i wsiadłem w czarnego Renge Rover’a. Musiałem jak najszybciej dostać się na lotnisko i zabukować jakieś bilety. To, że dzisiaj dostanę się do Nowego Jorku było jak jeden do stu. Ale musiałem próbować. Wskazówka na liczniku, nie zmieniała swojego miejsca. Cały czas wskazywała sto kilometrów na godzinę. Nie było to bezpieczne, ponieważ o tej godzinie przez miasto przewija się wiele ludzi. Kiedy zatrzymałem się na czerwonym świetle, odczułem potrzebę napicia się. Kiedy gwint butelki miałem już w ustach, światło zaczęło zmieniać barwę na zieloną. Ruszyłem nie patrząc na nic i to był błąd. Nagle na przejściu dla pieszych znalazła się jakaś dziewczyna. Skończyło się na tym, że wylądowała ona na mojej masce. Ale chwila… Chwila, moment. To jest Katniss. Boże! Potrąciłem Katniss! Szybko wyskoczyłem z samochodu i zacząłem ją cucić. Miałem nadzieję, że uda mi się ją obudzić bez interwencji lekarzy. Jednak kiedy ujrzałem strużkę szkarłatnej cieczy płynącej wzdłuż jej twarzy dłonie momentalnie powędrowały do tylniej kieszeni w której znajdował się telefon. Opuszkiem kciuka, stuknąłem trzy razy w szybkę iphona i połączyłem się z dyspozytorem. Karetka miała zjawić się za pięć minut. Z sekundy na sekundę, wkoło samochodu zbierało się coraz więcej gapiów. Następny telefon, który wykonałem był do Danielle.
- Potrąciłem Katniss. Nie wiem co z nią jest. Leży nie przytomna na masce mojego samochodu. – mówiłem dławiąc się łzami. Od samego początku naszej znajomości, pokazywałem wszystkim wokoło, jak bardzo nie darzę sympatią tej dziewczyny. Prawda była zupełnie inna. Plułem sobie w brodę, że nie sprawdziłem, czy może nikt nie chce przejść na drugą stronę jezdni.  
- Styles! Coś ty zrobił?! Boże… - wyraźnie dało się usłyszeć, że zaczęła płakać – Gdzie?! Jak?! Jeżeli coś jej się stanie, pamiętaj że będziesz następny! – warknęła i rozłączyła się.
Kolejny telefon wykonany był do Liama. Jednak zamiast jego głosu, usłyszałem tylko „abonament tymczasowo niedostępny”. Pewnie na górze nie ma zasięgu. Spróbuję później. – pomyślałem. Chwilę później, usłyszałem karetkę, która jechała w nasza stronę na sygnale. Włożyli nieruchome ciało Kat na nosze, które później wsadzili do karetki i odjechali. Jeden z lekarzy, prosił mnie abym też udał się na oddział, żeby mnie zbadali tak wiec zrobiłem. Wsiadłem w samochód i ruszyłem za zielonożółtym pojazdem.

*Katniss*

Kiedy chłopacy zapakowali się do samolotu, postanowiłam, że pójdę się przejść i przemyślę całą sprawę z Niallem. Coraz bardziej wymyka się ona spod kontroli. On coraz częściej daje mi do zrozumienia, że coś do mnie czuje, a ja nie umiem tego odwzajemnić… A może boję się posunąć o krok dalej? Może boję się późniejszego złamanego serca? Nie mam pojęcia, wiem jedno… Strasznie boję się tego co mogło by być.
- Dzisiejszą szkołę sobie odpuszczam. – oznajmiłam Danielle – Idę się przejść, muszę przemyśleć kilka spraw. Dobrze wiesz, jakich…
- Dobrze, ale uważaj na siebie – powiedziała przytulając mnie – Ja wracam do mieszkania, a potem jadę na zajęcia. Do zobaczenia wieczorem – cmoknęła mnie w policzek i poszła. Zanim zmyłam się z lotniska, pożegnałam się jeszcze z Pezz i Eleanor i umówiłam się z nimi na wieczorną kawę.

Kiedy przechodziłam przez pewien urokliwy park, przede mną spacerowała starsza para, która trzymała się za ręce. W pewnym momencie ten starszy pan powiedział do swojej żony „Kto by pomyślał, jakiś czas temu nie chciałaś mi dać szansy, bałaś się, że cię skrzywdzę, a dzisiaj obchodzimy pięćdziesiątą rocznicę ślubu. Kocham cię Heleno.” Czy to jakiś żart? Ci ludzie byli podstawieni, prawda? Chyba jednak będę musiała porozmawiać z blondaskiem. Jednak nie jestem sama. Jednak tacy ludzie jak ja, istnieją. Jednak nie tylko ja boję się odrzucenia, nie tylko ja boję się konsekwencji swoich czynów… Chyba jednak najlepszym rozwiązaniem będzie rozmowa z nim… Poczekam aż wróci z Amerki i wtedy to zrobię. Obiecuję. Kiedy wychodziłam z parku, chciałam przejść na drugą stronę, aby dojść do jakiegoś spożywczego, ponieważ od samego rana nie miałam nic w ustach, a mój brzuch coraz bardziej przypominał o swoim istnieniu. Kiedy doszłam już do pasów, światło zaczęło zmieniać się z zielonego na czerwone, jednak zdecydowałam się przejść. Zanim jednak to zrobiłam, dokładnie sprawdziłam czy aby na pewno, nic nie mogło by targnąć na moje życie i zdrowie. Najbliższy czarny rang rover znajdował się sto metrów dalej, zatrzymany najprawdopodobniej ze względu koloru światła. Stwierdziłam, że jeśli przebiegnę przez zebrę, zdążę. Jak zaplanowałam, tak zrobiłam. Byłam już prawie na drugiej stronie, jednak ten samochód, który był tak daleko znalazł się przy mnie sekundę. Uderzył we mnie i poczułam silny ból wydobywający się z wnętrza mojej głowy a przed oczyma zaświeciła mi ciemność…


*Harry*

Przy szpitalnym łóżku siedziałem już drugą godzinę, a ona jak leżała, tak leżała. Na krześle przy ścianie siedziała Danielle ciągle mierząc mnie groźnym wzrokiem. W tej chwili, zacząłem się zastanawiać, czy aby na pewno ta dziewczyna darzy mnie choć odrobinę swoją sympatią. Ale nie dziwię się jej… Też miałbym żal do kogoś, kto prawie zabił mojego przyjaciela. Z jej perspektywy mogło by to wyglądać tak, że zrobiłem to specjalnie, bo niby nie lubię Katniss. Z resztą, pewnie właśnie tak to wyglądało i cała reszta będzie myślała to samo, jednak nikt nie zna prawdy… Z Lou oddalamy się od siebie coraz bardziej, nie tylko przez to, że zaniedbuję zespół przez swoje imprezy, ale w większej części ze względu na fanki. To one wymyśliły sobie jakiegoś Larry’ego, którego wcale nie ma. O reszcie chłopaków, wolę nawet nie wspominać. Czasami nawet zwykłego, pierdolonego „cześć” nie możemy powiedzieć w swoją stronę. Szczerze mówiąc, tylko przed kamerami i fankami pokazujemy, jak jest kolorowo. W rzeczywistości, wszystko jest szare i chujowe. Ja wiem, że to wszystko z mojej winy… Ale ja tak nie chcę. Chce, żeby było jak dawniej. Żeby było tak, jak w dwu tysięcznym dziesiątym. Chcę starych nas. Ja już tak nie mogę dłużej…
- Zadzwoniłeś chociaż do chłopaków, mało myślący idioto? – warknęła w moją stronę Danielle, przerywając moje wewnętrzne przemyślenia.
- Tak… To znaczy, nie. Liam nie miał zasięgu.- odpowiedziałem zrezygnowany.
- Czasami zastanawiam się, czy aby na pewno jesteś już dorosły. Coraz częściej zachowujesz się jak dzieciak! Jak rozkapryszona głupia gwiazdka! – zaczęła mi wrzucać Dani. Ale nie mam jej tego za złe, wiem, że ma rację. – Przepraszam… Nie chciałam tego powiedzieć. – podeszła do mnie i przytuliła mnie. – Ja idę zadzwonić do reszty. Powinni wiedzieć, dlaczego… Właśnie! Dlaczego nie poleciałeś z nimi? – zdezorientowana dziewczyna, zapytała dlaczego nie ma mnie z resztą w samolocie, lecącym do Ameryki.
- Zapomniałem tego – wskazałem na moją szyję.
- Serio? Hahahahahaha, wróciłeś się po naszyjnik? I przy okazji o mało co, nie zabiłeś Katniss?! Wszystko z tobą w porządku?
- Nie! Nic nie jest w porządku! – wybuchnąłem, chciałem wszystko jej wyśpiewać, jednak powstrzymałem się. Nie będę zgrywać ofiary, która nie umie swoich spraw załatwić sam. Zrobię to inaczej, po swojemu… Danielle, pokręciła tylko głową z dezaprobatą i wyszła z pomieszczenia.
Chwilę po jej wyjściu, Katniss zaczęła się chyba wybudzać. Nie wiem, nie chciałem siać paniki. Może to tylko moje dzikie urojenia. Jednak kiedy po raz drugi ścisnęła moją rękę, którą cały czas trzymałem na jej drobnej dłoni, wiedziałem że jednak wraca do rzeczywistości. Kiedy uchyliła jedno oko, byłem wręcz pewny tego, ze zaraz zacznie funkcjonować. Nagle do sali weszła Danielle. A ja całkiem zapomniałem o wybudzającej się Katniss, leżącej na ohydnym, szpitalnym łóżku.
- Witaj dwudziesty pierwszy wieku – powiedziała dziewczyna, siadając tam, gdzie ostatnio. - Chłopacy już wiedzą, właśnie wracają do Londynu. Odwołali występ, fani cię nienawidzą, z reszta Niall też, a o dwudziestej masz jechać na spotkanie z Paulem.
- Kurwa. – warknąłem, ale na tyle cicho, aby Dani tego nie usłyszała.
- Nie ma co płakać, nad rozlanym mlekiem. Nie chciałeś tego zrobić, chyba to zrozumieją. Wypadki chodzą po ludziach, jednak… Tobie te wypadki i wpadki zdarzają się coraz częściej, Styles.
- Danielle, ja już nie daję sobie rady. Nie wyrabiam psychicznie. To wszystko zaczyna mnie zabijać od środka, rozumiesz? Ja nie mam już nawet z kim pogadać… Wszyscy mnie nienawidzą. – pierwszy raz się jej żaliłem, pierwszy raz od jakiegoś czasu w ogóle mówiłem coś szczerze. Pierwszy raz, mówiłem coś, co leżało mi na sercu.
- Harry, widzę to. Ale ty nie chcesz dać sobie pomóc. – przerwała na chwilę, podeszła do mnie i mnie przytuliła. – Wszyscy cię kochają, jesteś naszym małym Curly, nie pamiętasz już? – mówiła dalej, głaszcząc mnie po plecach.
- Dani… Patrz! Katniss! Ona się budzi!
- Pójdę po lekarza, nic nie rób – podniosła się z podłogi i wyszła z pomieszczenia w poszukiwaniu jakiegoś starszego pana w białym fartuchu.
- Katniss, słyszysz mnie? – zapytałem z nadzieją, pochylając się nad nią.
- Ha..y? Gd..e ja je..se..m? – wychrypiała.
- Jesteś w szpitalu, słońce – odpowiedziałem jej, przełykając gulę, która utworzyła się wraz z wypowiedzeniem ostatniego słowa. Dopiero po fakcie zrozumiałem co powiedziałem. Przecież ona może wszystko potem pamiętać. Jaki ja jestem głupi! – karciłem sam siebie w myślach.
- Słońce? Słońce to świeci na niebie. Ja jestem Katniss, a dla ciebie królowa i pani Katniss. – fuknęła w moja stronę. Dochodziło do mnie tylko jedno.
Wybudziła się.
Nic jej nie jest.
Nie straciła pamięci.

- Możesz mi wytłumaczyć kilka rzeczy, idioto? – zapytała, po chwili ciszy.
- Oczywiście.
- A więc, dlaczego tutaj jestem. Dlaczego jestem poprzypinana do tej całej aparatury? Dlaczego nie ma cię z chłopakami, tylko siedzisz tutaj? Dlaczego twoje oczy wyglądają jak gdybyś płakał?
- Strasznie dużo pytań zadajesz.
- Wiem.
- A więc…
- A więc?
- A więc…
- No mów w końcu, idioto!
- A więc…
- Powiesz jeszcze jedno „a więc” a ukręcę ci łeb, zgniła maszkaro.
- A więc…
- Przestań kurwa!
- Ja pierdole! Pozwól mi w końcu dokończyć, a nie się wcinasz głupia idiotko. A więc, jesteś tutaj, bo miałaś wypadek. Jesteś podłączona do tego wszystkiego, bo musisz. Jestem tutaj, bo musiałem wrócić się po coś do domu. Moje oczy wyglądają jak wyglądają, ponieważ płakałem. Przez ciebie. Tak! Przez ciebie. Myślałem, że się nie wybudzisz, a jeśli już to zrobisz, stracisz pamięć. Przeze mnie. Jednak teraz żałuję, że nie zabiłem cię.

*Katniss*

- Kiedy otwarłam oczy, byłam w jakiejś ohydnej, szarej sali. Nie znam tego miejsca. Nagle zorientowałam się, że leżę na łóżku. A to musi być szpital, ponieważ zza ucha wydobywa się charakterystyczne pikanie sprzętu lekarskiego.
- Ha..y? Gd..e ja je..se..m? – wychrypiałam.
- Jesteś w szpitalu, słońce – odpowiedział mi Harry. Zaraz, Harry!? Co on tu robi?! Dlaczego on tak do mnie mówi? Dlaczego wygląda, jak by płakał przez pół dnia?
- Słońce? Słońce to świeci na niebie. Ja jestem Katniss, a dla ciebie królowa i pani Katniss. – fuknęła w jego stronę. - Możesz mi wytłumaczyć kilka rzeczy, idioto? – zapytałam po chwili.  
- Oczywiście.
- A więc, dlaczego tutaj jestem. Dlaczego jestem poprzypinana do tej całej aparatury? Dlaczego nie ma cię z chłopakami, tylko siedzisz tutaj? Dlaczego twoje oczy wyglądają jak gdybyś płakał?
- Strasznie dużo pytań zadajesz.
- Wiem.
- A więc…
- A więc?
- A więc…
- No mów w końcu, idioto!
- A więc…
- Powiesz jeszcze jedno „a więc” a ukręcę ci łeb, zgniła maszkaro.
- A więc…
- Przestań kurwa!
- Ja pierdole! Pozwól mi w końcu dokończyć, a nie się wcinasz głupia idiotko. A więc, jesteś tutaj, bo miałaś wypadek. Jesteś podłączona do tego wszystkiego, bo musisz. Jestem tutaj, bo musiałem wrócić się po coś do domu. Moje oczy wyglądają jak wyglądają, ponieważ płakałem. Przez ciebie. Tak! Przez ciebie. Myślałem, że się nie wybudzisz, a jeśli już to zrobisz, stracisz pamięć. Przeze mnie. Jednak teraz żałuję, że nie zabiłem cię.
Wypowiedział ostatnie słowa, a ja momentalnie zalałam się łzami. Dlaczego? Sama nie wiem. Zaczęłam się szarpać i chciałam podejść do Stylesa i uderzyć, cokolwiek, jednak te wszystkie kabelki i rurki uniemożliwiały mi to. Nagle poczułam zaciskające się ramiona na rękach i ciche szepty z prośbą o uspokojenie.
-Przepraszam…
To był Harry. Poznałam jego charakterystyczny zapach perfum. Pytanie, skąd znam jego zapach? Wczoraj się do mnie przystawiał, prawda? Dobra, nieważne. Nie mając siły, na dalsze szarpanie się, po prostu odpuściłam i odwzajemniłam uścisk. Sama nie wiem dlaczego. Nagle w drzwiach pojawiła się Danielle, a za nią Niall. Kiedy zobaczył mnie razem z Harrym, z którym tkwiłam w uścisku odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę wyjścia. Ja szybko wyswobodziłam się z ramion Stylesa i nie zważając na wszystkie kable, jakimi byłam przykuta do tego cholernego łóżka rzuciłam się w pogoń za Horanem. Co za paranoja. Cały czas boję się o to, że to on mnie zrani, że to ja będę mieć złamane serce, a tak właściwie to ja cały czas ranię jego.
Kiedy biegłam przez korytarz, o mały włos nie zabiłam Lou, który myślał, że biegnę w jego stronę i stanął na środku przejścia i rozłożył ręce.
- Przepraszam! – krzyknęłam nawet nie obracając się za siebie. – Horan! Ty głupia blond świnio! Stój wreszcie! Nie mam siły za tobą biec dalej! – krzyknęłam tym razem do Nialla, siadając na pierwsze lepsze krzesełko, które stało przy jednym z wejść do szpitalnych sal.
- Idź sobie do tego swojego Stylesa! Obydwaj jesteście siebie warci. Zakłamani, fałszywi… - mówił w moją stronę, ze łzami w oczach Niall.
- Ale to nie tak!
- A niby jak?! Wiem co widziałem!
- Może widziałeś, ale nic nie wiesz!
- Wystarczy że widziałem. – warknął w moją stronę odwracając się do wyjścia.
- Horan idioto! Czekaj. – Znowu zaczęłam za nim biec i kiedy już go dogoniłam, zachłannie wpiłam się w jego usta…

___________________________________________
jest ósemka!  chyba nawet jestem z niego zadowolona. pisałam go caaaaaluśki dzień. A pomysł na niego, wpadł mi do głowy, uwaga... podczas pobytu w kościele. hahah, ale jestem krejzol, co nie? XD  Jest on pisany w przeważającej części z perspektywy Harry'ego, więc jest coś nowego. :) W ogóle, jest to najdłuższy rozdział w całym opowiadaniu, jak na razie. Nie mam pojęcia, czy jest on dobry pod względem interpunkcji i tak dalej, ale nie mam siły go już sprawdzać. Zajmę się tym jutro. w rozdziale nie ma także żadnych gifów ani zdjęć, tym także zajmę się jutro, chociaż nie ma tego dużo, nie mam już na to wszystko siły. Dziękuję za 1800 wejść. *-* Dziękuję każdemu z osobna, za poświęcenie chociaż tych cennych pięciu minutek swojego życia, na przeczytanie tego szajsu. :') Chciałabym wam jeszcze życzyć
WESOŁEGO ALLELUJA I SMACZNEGO JAJKA. :) 
dobranoc dzióbki, oliv xx 

sobota, 23 marca 2013

Rozdział 7




- No dalej, śpiochu! Nie spędzisz kolejnego dnia w łóżku! – wrzeszczała mi nad uchem Danielle. – Daje ci ostatnie pięć minut. – powiedziała i wyszła.
Nie robiąc sobie nic z jej próśb i gróźb przewróciłam się tylko na drugi bok, nakryłam kołdrą po sam czubek głowy i dalej spałam. Po kilku minutach, a może godzinach, do pokoju ponownie wpadła Dani.
- No chyba sobie żarty robisz… Jest po szesnastej! Co ty sobie mała wyobrażasz? Ze mną nie będziesz całymi dniami spać, o nie! Wstawaj! – wrzeszczała zirytowana trzy razy mocniej niż wcześniej, ciągnąc mnie za nogi zwisające za łóżkiem.
- Nigdzie się stąd nie ruszam, tu mi wygodnie. – syknęłam w jej stronę.
- Czyli mam rozumieć, że dzisiaj nigdzie nie wychodzimy?
- Tak, przynajmniej ja nie wychodzę, a teraz bądź tak łaskawa niewiasto i wyjdź z tej oto komnaty. – warknęłam.
- No dobrze, skoro tak mówisz, to sama pójdę na imprezę.
- Imprezę, powiadasz? – momentalnie podniosłam się do pozycji siedzącej, a w moich oczach można było ujrzeć iskierki radości. – Dlaczego nie mówisz od razu o co ci chodzi, tylko owijasz w bawełnę, bałwanie? – fuknęłam i ruszyłam w stronę łazienki aby się trochę ogarnąć.

Co jak co, ale prawie dwa dni leżenia w łóżku, to nie był najlepszy pomysł. Tłuste i skudlone włosy, podkrążone oczy pomimo tylu godzin spania, ale to wszystko było nic z odciśniętymi słuchawkami na lewym policzku. By to szlag. Po co ja zostawiłam je wpięte w telefon? – karciłam się w myślach.   
 
Kiedy doczłapałam się do pomieszczenia, zwanego łazienką, zwinnym ruchem pozbyłam się stroju, który miałam na sobie od piątku wieczora. Następnie wskoczyłam pod prysznic i zaczęłam dokładnie szorować swoje delikatne ciałko. Kiedy byłam już pachnąca, zabrałam się za te tłuste włosy, które opadały na mokre ramiona. Nałożyłam na nie jagodowy szampon i zaczęłam szorować. Później spłukałam je dokładnie wodą i wyszłam spod prysznica. Dokładnie wytarłam ręcznikiem całą siebie, a później włosy. Następnie w skórę wtarłam kokosowy balsam, a we włosy trochę lnu. Kolejnym krokiem było wysuszenie ich. Po wykonanych czynnościach, wyszłam z łazienki. Kiedy szłam w stronę pokoju, z głową w obłokach, zderzyłam się z Dani, która najwidoczniej też się zamyśliła. Na szczęście nic, ani nikt nie uległ zniszczeniu.
- Dani, my idziemy na imprezę, czy na jakieś rozdanie Oscarów? – zapytałam robiąc duże oczy, widząc strój przyjaciółki, który składał się z łososiowej sukienki, czarnych szpilek i kopertówki tego samego koloru.
- Oj Katniss, Katniss. – pokręciła głową De.
- No bo kurde, chciałam ubrać się jakoś na luzie, no wiesz… W spodnie. Dobrze wiesz, jak nie lubię sukienek, ale nie mam innego wyjścia. Jeśli założę, to co sobie wymyśliłam, będę przy tobie wyglądać jak wsiór. A tak przy okazji, to gdzie się wybieramy? – powiedziałam wszystko, prawie na jednym tchu.
- Oddychaj! I nie gadaj tyle, tylko idź się w końcu ubierz jakoś, jak człowiek. No bo chyba w samej bieliźnie, tak jak teraz stoisz nie pójdziesz, tak?
- Sugerujesz, że bielizna to nie odpowiedni strój na imprezę? – powiedziałam z ironią.
- Nic już nie mów, tylko idź się ubierz, proszę. – powiedziała, wyraźnie zdenerwowana moim gadulstwem.

Nie chcąc doprowadzić Dani do wybuchu, wykonałam jej polecenie. Z szafy wybrałam jedyną sukienkę jaką posiadam i czarną marynarkę. Ubrałam się, a później podeszłam do toaletki aby wykonać lekki makijaż. Na rzęsy nałożyłam dwie warstwy czarnego tuszu a na policzki trochę pudru. Stwierdziłam, że pobawię się jeszcze trochę i dorobię czarne kreski na powiekach. Na usta nałożyłam malinowy błyszczyk i byłam już prawie gotowa. Został mi 
jedynie dylemat, co założę na stopy. Mój wybór trafił na kochane conversy, które na szczęście były tego samego koloru co góra sukienki. Zwarta i gotowa wyszłam z pokoju i zaczęłam szukać Danielle. Znalazłam ją siedzącą przy lustrze w swoim pokoju. 
- Tak mnie mądralo pospieszałaś, a sama jeszcze nie jesteś gotowa. – prychnęłam w jej stronę.
- Nie pyskuj, młoda. – ucięła krótko.

*Dziesięć minut później*

- No daleeeeeeeeeej, ile można się malować?! – zawyłam zirytowana.
- Tyle, ile jest to konieczne. – odpowiedziała Dani.
- Kto to? – zapytałam podchodząc do ramki, w której znajdowało się zdjęcie Danielle z jakąś ciemnowłosą dziewczyną.
- Ale, że kto?
- No ona – podeszłam do dziewczyny z ramką w ręku, pokazując jej palcem na nieznaną mi dziewczynę.
- Ah tak, to dziewczyna Lou, Eleanor. – uśmiechnęła się Dani.
- To ten idiota ma dziewczynę? – zdziwiłam się.
- Każda istota ludzka ma zdolność kochania, mała. – mrugnęła w moją stronę. – Mogłabyś zadzwonić po taksówkę? – zapytała.
- No ależ oczywiście, o pani. – teatralnie ukłoniłam się przed dziewczyną.

*Czterdzieści minut później*

- Dlaczego zamiast imprezy, widzę tłum rozwrzeszczanych nastolatek w bluzkach z podobiznami… One Direction? – spojrzałam wściekle na Dani.
- No bo przed imprezą, idziemy na koncert robaczku – uśmiechnęła się.
- Dlaczego mnie nie powiadomiłaś o tym?
- Bo nie odczuwałam takiej potrzeby, a teraz wysiadaj i nie rób zamieszania. Idziemy do wejścia numer dwadzieścia jeden, a potem z Edem do chłopaków. – zarządziła.
- Tak jest, o pani. – zabawnie zasalutowałam.
Kiedy otwarłam drzwi taksówki, moje bębenki eksplodowały. Cały ten tłum, który przez szybę samochodu wyglądał tak nie groźnie, skandował imiona chłopców jedno po drugim. Szczerze, to nie wiem jak one wszystkie, bo nie widziałam tam żadnego chłopaka, wytrzymywały. Kiedy dochodziłyśmy już do wyznaczonego przez Dani wejścia, zostałam oślepiona błyskiem fleszy. Reporterzy jeden przez drugiego przekrzykiwali się i zadawali jakieś pytania skierowane do Dani, ale nie byłam w stanie wyłapać żadnego z nich. Nie czekając ani chwili dłużej, pociągnęłam duże drzwi i weszłam, a właściwie to wbiegłam do środka. Po chwili doszedł do nas potężny facet i jak mówiła plakietka, miał on na imię Ed, czyli ten ochroniarz, który miał nas wprowadzić do chłopaków. Szczerze mówiąc, nigdy nie zastanawiałam się, jak wyglądają koncerty takich sław od tak zwanej kuchni. Pierwszy raz jestem za kulisami, pierwszy raz będę w garderobie gwiazdy. Kiedy doszliśmy do drzwi, na których wysiała karteczka „One Direction” Ed wpuścił nas do środka. Inaczej wyobrażałam sobie garderobę gwiazd.
- A tutaj to jakieś tornado wpuściliście, czy Harryego? – zapytałam na wejściu, widząc sajgon jaki panował w środku.
- Nieletnim, surowo wstęp wzbroniony. – warknął Styles.
- To przepraszam bardzo, co ty tu robisz?
- Zamknąć się! – wrzasnęła Dani.
 - Tak jest, o pani. – powiedzieliśmy obydwoje, odwracając się w jej stronę, jak potulne baranki.
- I tak ma być. – triumfalnie wyszczerzyła się dziewczyna.
Po chwili dopadł do mnie Lou i ścisnął niewyobrażalnie mocno.
- Lou… Dus…isz. – wychrypiałam.
- Oj, przepraszam. – poluźnił uścisk – tak lepiej, ślicznotko? – zapytał i w tym momencie, jakiś głos nad nami chrząknął, a Lou mnie puścił.
- Cześć, jestem Eleanor, dziewczyna dusiciela. – uśmiechnęła się dziewczyna podając mi rękę.
- Tak, wiem. Milo mi, Kat. – odwzajemniłam uścisk dłoni.
- Perrie! – wrzasnęłam widząc miziającą się parkę w kąciku pomieszczenia.
- Katniss! Robaczku, jak ja cię dawno nie widziałam. – podbiegła do mnie i wyściskała.
- Tęskniłam! – szepnęłam jej do ucha.
- Przepraszam, ja też tu jestem… - zaznaczył swoją obecność Zayn.
- No oczywiście, chodź tu do mnie prosiaku! – podeszłam do bruneta i jego też wyściskałam.
- Bo będę zazdrosna… - pomachała mi przed nosem ręką Pezz.
- No ale o co? – dopytywał się Malik i dał swojej dziewczynie słodkiego całusa w usta.

Następnym moim celem był Horanek, który siedział w  przeciwległym końcu garderoby. Kiedy do niego dochodziłam, do pomieszczenia wpadł jakiś koleś ze słuchawkami na głowie i powiadomił chłopców o wyjściu na scenę, które powinno nastąpić dwie minuty temu.
- To wszystko przez dużą dupę Everdeen! Zasłoniła zegarek i nie widzieliśmy ile czasu nam jeszcze zostało! – zawył Styles.
- Złotko, kto ci pozwolił patrzeć na moją dupę? – droczyłam się z nim.
- Jest taka duża, że nie trudno jej nie zauważyć. – odgryzł się.
Horan widząc to, że chciałam do niego podejść, również ruszył w moją stronę i spotkaliśmy się na środku.
- Hej mała – powiedział i przytulił mnie. Szczerze mówiąc, nie było mi to na rękę, ale nie chciałam robić mu przykrości, więc odwzajemniłam uścisk.
- Niall! Chodź już! – krzyknął Harry.
- Zamknij się. – odkrzyknął mu blondynek – Wcale nie masz dużej dupy – powiedział – Życz mi powodzenia na koncercie, proszę… - powiedział i odwrócił się wypinając dupę w moją stronę.
- Nialler, wiem jak wygląda twój tył. – powiedziałam nieco skrępowana.
- Kopnij mnie!
Jak chciał, tak zrobiłam. Kopnęłam go. Jednak zrobiłam to chyba troszkę za mocno.
- Przepraszam – powiedziałam i popchnęłam go w stronę wyjścia, za którymi reszta chłopaków zniknęła kilka chwil temu.
- To co, młode, idziemy podziwiać show naszych mężczyzn?
- Oczywiście! – krzyknęłyśmy wszystkie trzy chórem.

Koncert minął bardzo szybko, może dlatego, że spędzony w tak miłym towarzystwie? Szczerze mówiąc, przesłuchałam tylko trzy piosenki i bardzo mi się spodobały. Podczas jednej z nich, kiedy Liam podszedł do Harry’ego, ten uderzył go w dolne skarby faceta.
- Oj, Liam dzisiaj sobie nie porucha… - parsknęłam śmiechem, w stronę Danielle.
Ta jednak nic nie odpowiedziała, tylko pokręciła głową przewracając oczyma.




Po trzech godzinach siedzenia na O2, udaliśmy się w stronę domu Liama. Kiedy podjechaliśmy na podjazd, oczy chciały wyskoczyć mi z orbit. Piękny, duży dom z basenem. Marzenia. Aż trudno uwierzyć, że należy on do jednej osoby.
Kiedy weszłam do środka, trudno było mi się oprzeć żeby nie dotknąć każdej rzeczy, która w nim stała. Najbardziej chyba spodobało mi się pianino, które stało w rogu olbrzymiego salonu. Ten instrument, darzę wielkim sentymentem. Na lekcji grania na pianinie, poznałam się z Anną… Ale nie, dzisiaj nie chcę do tego wracać… Jeszcze nie… 


Przed dwudziestą trzecią, kiedy nasza domówka, zaczęła przybierać na sile, chwiejnym krokiem poszłam do kuchni. Stanęłam przy wiszącej szafce ze szklankami i próbowałam ściągnąć jedną z nich. Jednak byłam na to nieco za niska. Nagle zza mojej ręki, wyłoniła się jeszcze jedna – męska ręka. Nie był to Niall, poznałabym perfumy. Był to Harry, od którego aż po oczach bił alkohol, który dało się wyczuć z jego uchylonych ust. Podał mi naczynie i szarmancko się uśmiechnął. Kiedy chciałam, wrócić do salonu, szarpnął mnie za rękę czego skutkiem było zbicie szklanki, która wypadła mi wprost na posadzkę.
- No i co idioto narobiłeś?! Teraz to posprzątasz! – wybełkotałam w jego stronę.
On jednak nic sobie z tego nie robiąc, przycisnął mnie do ściany, twarz wziął w obie dłonie i zaczął się niebezpiecznie przysuwać.
- Puść mnie! – krzyknęłam.
- Teraz, będziesz moja. – uśmiechnął się szeroko i gdyby nie uszy, uśmiech miał by pewnie dookoła głowy.
- Ale ty jesteś zabawny… - syknęłam i uderzyłam go kolanem w męskie klejnoty.
- Kurwa! Jesteś jakaś nie normalna! – wrzasnął, łapiąc się za swoje przyrodzenie.
- Sam się o to prosiłeś, skarbie. – prychnęłam i wyszłam.

Resztę imprezy przesiedziałam z Zaynem i Perrie. Nie miałam zamiaru powtarzać  tego, co było w piątek i nie chciałam też zostać ofiarą gwałtu.
Około trzeciej wszyscy popadali w salonie na kanapie bądź na stołach, jak to było w przypadku Lou, ponieważ o ósmej rano, chłopacy mieli samolot do Nowego Jorku.

*Poniedziałek rano, siódma dwadzieścia trzy *

- WSTAWAĆ! BO SIĘ SPÓŹNICIE! – zawyła jak syrena strażacka, Danielle.
- Kobieto, daj się ludziom wyspać! – zajęczał Niall.
- Słońce skoro chcecie zaspać, na samolot to proszę bardzo! – wrzasnęła.
- Hahahahahahha, Niall, co ci się stało? – wybuchnęłam śmiechem, kiedy zobaczyłam Horana, który miał na twarzy dorysowane wąsy i okulary.
- Ale, że o co ci chodzi? – zapytał zdezorientowany.- O to – podałam mu telefon, aby się przejrzał.- Kurwa! – krzyknął trzy razy mocniej niż Dani. 
Wtedy wszyscy się obudzili. Kiedy zorientowali się która godzina, jeden przez drugiego zaczęli się przekrzykiwać, biegać po domu jak oparzeni. O siódmej pięćdziesiąt, wszyscy siedzieliśmy w busie, który miał zawieźć nas na lotnisko. Na szczęście chłopacy lecieli prywatnym samolotem, jednak pilot nie był zadowolony z ich spóźnienia.

Pożegnałam się z każdym, omijając jednak Stylesa. Horanka zostawiłam sobie na koniec. Podeszłam do niego i przytuliłam go, z czego widocznie był zadowolony, ponieważ na jego twarzy zagościł promienny uśmiech.
- Mam nadzieję, że nic głupiego w Ameryce, nie strzeli ci do głowy, głuptasie.
- Obiecuję. – powiedział i pocałował mnie w policzek.
Po moim grzbiecie przebiegło tysiące mrówek. Pierwszy raz tak zareagowałam na jego buziaka. Szczerze, nie spodobało mi się to…
- A ty obiecaj, że zaopiekujesz się moim sercem, które zostawiam przy tobie, tutaj, w Londynie. – powiedział i odwrócił się na pięcie w stronę samolotu.
Przez pierwsze dziesięć sekund stałam wryta w ziemię i nic do mnie nie dochodziło, jednak kiedy samolot zaczął startować w moich oczach pojawiły się łzy. Już zaczęłam tęsknić. Zaczęłam tęsknić za chłopakiem, który zostawił swoje serce przy mnie… Za chłopakiem, który mnie kocha…



_____________________________________


Jest siódemka! Wyszła mi tak, jak chciałam. Jestem zadowolona. ^^ Jednak zła jestem na bloggera, który nie chce dodawać mi obrazków! >.< Dodam je jutro, jak się wyśpię i będę miała więcej cierpliwości.  Z tym rozdziałem, miałam najwięcej kłopotów. Pisałam go pół tygodnia! :O

Jeśli to czytasz, proszę, skomentuj. To dla mnie ważne.  Wszystkie komentarze są strasznie motywujące, ale wy chyba o tym wiecie. :') Więc, czytasz = komentujesz. Miło będzie też, jeżeli zaobserwujecie. (: Dziękuję za ponad 1300 wejść. <3 Niby mało, ale dla mnie cholernie dużo.  Nie wiem kiedy będzie następny, ale mam nadzieję, że pojawi się on już niebawem. Dobranoc. :*
oliv. xx

ps. znacie może kogoś, kto specjalizuje się w robieniu szablonów na bloga? Znasz? pisz na gg: 44725490 :) ale bez zbędnego spamu proszę. 

środa, 20 marca 2013

Rozdział 6


*Niall*


Idealna okazja aby wygrać zakład. Coś takiego może się prędko nie powtórzyć. Tylko ona i ja. Obydwoje mamy we krwi procenty, więc będzie jeszcze łatwiej. Pewnie zastanawiacie się, jaki zakład? Huh… Podczas mojego pobytu w Irlandii, założyłem się z kumplami, że pójdę do łóżka z Kat. Wiem, dziecinne, ale mi to pasuje. Nie powiem, jest ona bardzo pociągająca. Wiem, że nie ma skończonych osiemnastu lat, ale za pedofilstwo to mnie nie osądzą, prawda? To tylko dwa lata różnicy… Zresztą poza łóżkiem może zrodzić się między nami także uczucie, które szczerze mówiąc z mojej strony już dawno się zrodziło. Korzystając z okazji, zacząłem wcielać swój plan w życie. Chociaż nie wierzyłem, że dziś uda mi się to zrobić.
- Katniss, musimy porozmawiać, szczerze porozmawiać. – powiedziałem, przełykając gulę, która utworzyła się z powodu stresu. Co jak co, ale w tej chwili spociłem się bardziej, niż pedofil w dziale z zabawkami. Pomimo, że była to część zakładu, chodziło także o moje uczucia…
- Co masz na myśli, mówiąc o szczerej rozmowie? Błagam tylko nie mów, że…
Nie dałem jej dokończyć, wiem co chciała powiedzieć. Nie czekając na jej gderanie wpiłem się w jej duże, malinowe usta. Pocałunek nie trwał długo, ale był on bardzo namiętny, w który włożyłem dużo uczucia. Kiedy chciałem się od niej odsunąć, ku mojemu zaskoczeniu, ona przysunęła się bliżej zmuszając mnie, do pogłębienia go. Chyba jej się spodobało.
- Przepraszam… - powiedziała kiedy tylko oderwała się ode mnie, spuściła głowę i ruszyła w stronę swojego pokoju, zostawiając mnie samego na sofie.
Nie czekając dłużej niż sekunde, ruszyłem za nią. Chciała zatrzasnąć przede mną drzwi, jednak byłem szybszy. Podszedłem do niej i po prostu przytuliłem.
- Nie, to ja przepraszam… Nie powinienem był. Mogłem świadomie popsuć coś, czego nigdy w życiu, nie chciał bym psuć.
- Obiecaj mi coś… - powiedziała stanowczo
- Wszystko czego chcesz.
- Nigdy więcej tego nie zrobisz… - syknęła, patrząc mi prosto w oczy.
- Nie, tego nie mogę ci obiecać. – powiedziałem i tym razem to ja, spuściłem głowę podziwiając swoje stopy.
- Niby dlaczego? - odwarknęła
- Bo cię kocham, kretynko! Tak trudno się domyślić? – Wrzasnąłem na nią, a ona stała jedynie wpatrując się we mnie, jak na idiotę. – Myślisz, że istnieje coś takiego jak przyjaźń damsko-męska? Chyba tylko i wyłącznie w filmach, ale nie, tam też prędzej czy później, jedno się zakochuje.

Nie czekając dłużej na jej reakcję, po prostu podszedłem do niej i znowu zatopiłem się w jej ustach, popychając ją lekko, tak aby upadła na łóżko. Oczywiście zanim tak postąpiłem, sprawdziłem czy aby na pewno na nie trafi. Nie chciałbym, aby stało się jej coś, a już na pewno nie z powodu mojej głupoty. Kiedy leżeliśmy na łóżku, powoli zaczynałem się od niej oddalać, a ona wtuliła się we mnie jak mały kotek w swoją mamę. Co chwilę pociągała nosem… Chyba płakała. W tej chwili, czułem się jak totalny skurwiel. Od rana, po mojej głowie chodziły tysiące pomysłów jak by ją zwabić do łóżka, jak jakąś panienkę lekkich obyczajów, a tymczasem ona leży i płacze po tym, kiedy ją pocałowałem. Niby nic takiego, a ona z tego powodu roni łzy. Boję się myśleć, co zrobiła by, gdybym wsadził jej kutasa w pizdę. Nie, to za bardzo brutalne myśli. Jutro zadzwonię do Matta i zrezygnuję z tego cholernego zakładu. Tak, przegram, ale co z tego? 
Chyba coraz bardziej zaczynam myśleć o Katniss, jak o przyszłej pani Horan… I wiecie co? Bardzo mi się ta wizja spodobała. Tylko jest jedno pytanie, czy ona by chciała spróbować…

Przed czwartą rano dostałem telefon od Zayna. Harry schlał się znowu w jakimś klubie i trzeba było go przetransportować do domu, a on sam nie dałby rady. Po za tym, ta kaleka nie ma prawka.  Szczerze mówiąc, młody coraz bardziej zaczyna grac mi na nerwach. Nie wiem czy to woda sodowa uderza mu do głowy, czy jak, ale nie da się z nim wytrzymać. Najgorzej było chyba w ciągu tych dwóch ostatnich miesięcy. Codziennie inna laska w mieszkaniu, skandale, wszczyna bójki, upija się do nieprzytomności w klubach… Nie wiem co się dzieje z naszym małym, słodkim Hazzą. Nie ma tygodnia, żeby nie zrobił sobie jakiegoś tatuażu… Coraz częściej zastanawiamy się z resztą, czy nie wysłać go na jakąś terapię. Bądź, co bądź, jest to w jakimś stopniu uzależnienie, tak? Do tego wszystkiego można dorzucić jeszcze jego zmianę zachowania. Chamski, brutalny, bezczelny… Trzeba znaleźć mu dziewczynę, która dobrze go utemperuje. Chyba właśnie takiej prawdziwej, odwzajemnionej miłości mu brakuje. Ale nie takiej jak ostatnio z panną Swift. To nie była miłość. To był pretekst do rozgłosu. Zresztą jak cała reszta jego związków.

Nie rozmyślając dalej o Stylesie, łagodnie wyswobodziłem się z uścisku brunetki i najciszej jak tylko potrafiłem zszedłem z łóżka czyt. Kulnąłem się na podłogę, zahaczając głową o kabel lampki, która po chwili wylądowała na mnie, po czym krzyknąłem głośne „cholera jasna!” podniosłem się z podłogi, lampkę odłożyłem na jej miejsce, jednak w zamian to na podłogę spadła ramka ze zdjęciem. Strzaskała się. Odkupię ją. Po incydencie z ramką nie było więcej nie przyjemności, jednak miałem mały problem ze zlokalizowaniem kluczy. Po włączeniu myślenia, zauważyłem je na haczyku wiszącym w przedpokoju. Wyszedłem na zewnątrz, zamknąłem i położyłem klucz pod wycieraczkę. Zbiegłem po schodach z trzeciego piętra i skierowałem się w stronę samochodu, aby zaraz po wejściu ruszyć do klubu, w którym znajdował się nasz pijak…

*Katniss*

Po tym, co zrobiłam, co zrobił Niall i po tym czego się dowiedziałam kompletnie odechciało mi się spać. Przeleżałam całą noc, na miękkim łóżku i myślałam. Natłok myśli zaatakował moją głowę. Na zmianę odzywały się dwa głosy w mojej podświadomości… Głosy, które nie dawały mi spokoju. Chyba zwariowałam. Słyszę jakieś niestworzone rzeczy… Przy najbliższej okazji wybiorę się do jakiegoś psychiatry. W ciągu ostatnich kilku godzin, uśmiechnęłam się tylko wtedy, kiedy Niall próbował wyjść z łóżka, nie budząc mnie przy tym. Biedak tak się namęczył tym cichym wychodzeniem, że na stówę pobudził wszystkich sąsiadów i do tego zespół moją ramkę, którą dostałam na urodziny od przyjaciółki… Była dla mnie jedyną pamiątką po niej. Zmarła. Odeszła ode mnie, kiedy miałam trzynaście lat. Ale, teraz nie będę o tym wspominać, może kiedy indziej. Teraz mam na głowie Nialla, który jakiś czas temu wyznał mi miłość. Szczerze? Zepsuł wszystko. Chciałam, aby był moim przyjacielem, nie chłopakiem. Nic do niego nie czuję… Chyba. Nie wiem co mnie podkusiło aby zgodzić się na tamte pocałunki, a na jakiego czorta, pogłębiałam je z własnej, nieprzymuszonej woli, to już kompletnie nie wiem… Gubię się w tym cholernym syfie życia. Pomimo, że mam dopiero siedemnaście lat, już sobie nie radzę. Straciłam sens życia po śmierci Anny. Pomimo, że byłam tylko hot trzynastką, ona była dla mnie wszystkim. To z nią się wychowałam i to jej powierzałam wszystkie sekrety. Szczerze mówiąc, nadal z nią rozmawiam. Często, nawet bardzo… To dopiero Dani wyciągnęła mnie z dołka po jej stracie. Nauczyłam się żyć na nowo. Później doszła choroba matki… Jednak te dwie sytuacje czegoś mnie nauczyły… Czego? Jeszcze nie wiem. Cały czas szukam wniosku, bo wiem, że taki jest. Powiem wam, jak go znajdę.
Nagle na zegarku pojawiła się godzina 9:48 a w szarce, pomiędzy drzwiami a futryną, pojawiła się głowa Dani.
- Mała, co jest? – powiedziała i szybko podeszłą do łóżka, na którym było pełno chusteczek.

Szczerze mówiąc, sama nie wiem dlaczego płakałam. Może dlatego, że wiedziałam, iż Niall już nigdy nie będzie mógł być moim przyjacielem. Nie będę umiała traktować go tak, jak jeszcze wczoraj po południu. Powiedział o dwa słowa za dużo, a ja straciłam przyjaciela…

- Eh, szkoda gadać… Niall wyznał mi miłość. – cicho sapnęłam w stronę przyjaciółki, która momentalnie dostała wytrzeszczu.
- No, nie pierdol! To chyba dobrze, tak?
- No właśnie nie! Straciłam przyjaciela… - powiedziałam i znowu na moich gorących policzkach pojawiły się łezki.
- Katniss, nie można płakać nad czymś, co może dać ci tyle szczęścia. Nie chcę cię na nic nakręcać, bo wiem, że i tak postąpisz po swojemu… Musisz odpowiedzieć sobie tylko na pytanie, czy chociaż troszeczkę ci na nim zależy. Chyba tak, przyjaźnicie się. Na przyjaźni opiera się związek prawda? Spójrz na Zayna i Perrie. Ona od razu też nie chciała z nim być… Też na początku byli przyjaciółmi i ona też płakała, że niby straciła przyjaciela. Ale czy warto? Na spokojnie przemyślała wszystko i mogę się założyć, że nie żałuje swojej decyzji… Zastanów się. – Mówiła, przytulając mnie cały czas. Szczerze mówiąc, miała trochę racji. Może jednak trzeba pogadać z blondaskiem na spokojnie. Może jednak, uda mi się go wpuścić do serca jeszcze głębiej, niż dotychczas… Może jednak, dam szanse szczęściu.. Może jednak…
 Naprawdę dziękuję bogu z całego serca, za taką przyjaciółkę jaką jest Dan. Nie wiem, czy poradziłabym sobie bez jej wsparcia w tej szarej rzeczywistości… 



________________________________________________
wyszło słoneczko, pod wpływem chwili, napisałam rozdział.
bardzo krótki, ale napisałam. jest perspektywa Nialla, więc coś nowego. mam nadzieję że się spodoba. :)
niby to co chciałam umieścić w rozdziale, jest, ale nie podoba mi się on. 
mam już zaplanowane całe opowiadanie do samiuśkiego końca, ale nigdy nie wiem jak to przelać na treść. też tak macie? :| 
nadal chcę sprawdzić, ile was tu jest więc
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
teraz uciekam na top model, bo i tak już się spóźniłam. 
miłej lektury. 
dobranoc. 
oliv. xx

a i jeszcze jedno. DZIĘKUJĘ ZA PONAD 1000 wyświetleń. 
może dla niektórych to mało, ale dla mnie to sukces. ^^

sobota, 16 marca 2013

Rozdział 5


*dwa miesiące później*

-Boże! Nienawidzę tego miejsca. Ja nie chcę tam już wracać – jęknęłam wchodząc do domu, rzucając przy tym torbą wypełnioną książkami w kąt pokoju.
-Na co masz ochotę, młoda? Masz do wyboru spaghetti ewentualnie jabłko. – zignorowała moje wywody Danielle.
- Daj mi cokolwiek, umieram z głodu! Jak mogłaś mi nie przypomnieć o zapakowaniu śniadania?! Kto tu jest od myślenia przepraszam bardzo. Ty? Bo na pewno nie ja.
- Trochę głodu ci nie zaszkodzi. Po za tym, ogarnij dupsko, za pół godziny idziemy do parku rozrywki z chłopakami.
- Że niby ty robisz sobie jaja, tak? Nigdzie się stąd nie ruszam. Po za tym, Nialla nie ma w mieście, wyjechał do Irlandii, a ja nie mam zamiaru iść tam i patrzeć na waszą obściskującą się na każdym kroku dwóję oraz spotkania z panem „Jestem idiotą, mów mi pudel i niewychowany cham” też sobie odpuszczę.
- Oj mała, szkoła tak cię pochłania, że tracisz rachubę czasu. Horanek wrócił trzy dni temu – mrugnęła do mnie przyjaciółka.
Słysząc jej słowa, szybko zerwałam się z mojej ulubionej części naszego salonu – czarnobiałego fotela i ruszyłam do swojego pokoju. Wybrałam z szafy kremowy sweterek i czarne rurki. Rzuciłam się w stronę łazienki i tam ogarnęłam moją twarz, na której nie było ani śladu makijażu. Tata wybrał mi szkołę z ogromnym rygorem, ponieważ sądził, że jestem za pyskata i na za dużo mi jednak pozwala. Nie rozumiem jego zmiany zachowania. Nasze stosunki nieco oziębły, ale to nie zmienia faktu, iż jest to teraz jedyna osoba z rodziny, z którą jeszcze kiedykolwiek rozmawiam. Zrobiłam lekki makijaż; przypudrowałam policzki i nosek, nałożyłam dwie warstwy czarnego tuszu na rząd moich długich rzęs i przemalowałam usta błyszczykiem. Włosy spięłam w wysokiego kucyka, a na czubek głowy wpięłam małą złota kokardeczkę. Gotowa skierowałam się powrotem do salonu, w którym czekał na mnie talerz spaghetti. Kochana jest, pomyślałam o przyjaciółce i zaczęłam pałaszować danie.

Pewnie zastanawiacie się, o co chodzi z Niallem i resztą. Jak się domyślacie, poznałam cały zespół. Przekonałam się, co to znaczy sława oczywiście nie na własnej skórze. No bo niby jak? Z opowieści. Z opowieści mojego przyjaciela. Tak dobrze słyszycie. Niall Horan, wesoły i wiecznie głodny Irlandczyk podbił moje serce i został moim przyjacielem. Dziwne, nigdy nie byłam taka otwarta na poznawanie nowych osób i wtajemniczanie ich w swoje życie. Z Horanem jest inaczej. Poznaliśmy się w sklepie, nie znając się kompletnie. Zaczęliśmy kłócić się o ostatnią paczkę żelek Haribo. Wtedy coś się zmieniło. Czuję pomiędzy nami jakąś dziwną więź. Może to ze względu na pochodzenie? Nie wiem, może. Wiem jedno, cholernie mi na nim zależy. Oczywiście jako przyjacielu.

Zayn jest świetnym chłopakiem. Ale jeszcze lepszym ekspertem od odnowy włosów. Nasza pierwsza rozmowa była dość dziwna. Rozmawialiśmy o chłopakach. Może gdybym rozmawiała z dziewczyną, taki temat nie byłby niczym dziwnym. Ale nie boję się o jego orientację seksualną. Od niedawna spotyka się z Perrie. Słodko razem wyglądają.

Louis jest chyba najbardziej pozytywnie nastawioną osobą do życia, jaka kiedy kol wiek chodziła po planecie. Uwielbiam jego zapał do zrobienia wielu rzeczy i późniejszą złość, kiedy nic z jego planów nie wychodzi. Nasze pierwsze spotkanie? Byłam na zakupach z Dani. Właśnie przymierzałam górę od stroju kąpielowego, kiedy nagle do przymierzalni wpadł wariat z papierową torbą na głowie, tańcząc gangnam style. Do przymierzalni jak szybko weszłam, tak szybko wyszłam. Na środek sklepu. Bez stanika. Rozumiecie? Tak, ja też nie. Na szczęście potem zapulsował sobie u mnie dogryzaniem panu mów mi cham. 

A kto kryje się pod tą nazwą? No oczywiście że najmłodszy z nich wszystkich! Najbardziej znienawidzony przeze mnie człowiek na całej planecie. Już w pierwszy dzień naszej znajomości doprowadził mnie do wybuchu i skończyło się na rękoczynach. Ma biedak pecha, chciał się zabawić a trafił na dziewczynę, która potrafi zabić. Przez tydzień chodził z piękną śliwą pod okiem. Ale nie było mi go żal. Należało mu się. Mam ogromną nadzieję, że nie będzie go dzisiaj razem z nami.

- Kat! Czy ty mnie w ogóle słuchasz? – wyprowadziła mnie z transu przemyśleń Dani, machająca mi przed oczyma ręką.
- Tak, oczywiście.
- A więc, o czym mówiłam?
- No, czy mi smakowało?
- Nie. Ubieraj się, bo zaraz nam taksówka odjedzie! Masz pół minuty, ja już wychodzę. – krzyknęła trzaskając drzwiami.
Spojrzałam za okno, nie było źle. Jak na październik, pogoda bardzo dopisywała. Na niebie nie było ani jednej chmury za to z centralnego punktu wszechświata świeciła ognista planeta. Zastanawiając się, czy brać kurtkę, zabrałam się za ubieranie kremowych trampek. Wychodząc, zgarnęłam z półeczki pieniądze, telefon i w ostatniej chwili sięgnęłam też po kurtkę. W co najmniej żółwim tempie przekręciłam klucz w drzwiach i ruszyłam w stronę drzwi wyjściowych. Gdy doczłapałam się do samochodu, przywitała mnie groźna mina Dani.
- Dwie i pół minuty spóźnienia!
- Przepraszam?
- To ty jednak wiesz, że istnieje takie słowo! No, Katniss, jestem pełna podziwu. – Chwaliła mnie, kreskówkowym głosem przyjaciółka.

Po ponad półgodzinnej jeździe przez zakorkowany Londyn, dostałyśmy się na umówione miejsce spotkania z chłopakami.
-Cześć piękne – krzyknęli chórem chłopacy. Tylko Harry nic nie powiedział i siedząc na murku mierzył mnie wzrokiem.
Przytuliłam każdego z osobna, rzecz jasna pudla ominęłam szerokim łukiem. Na koniec zostawiłam sobie Nialla, którego nie widziałam od dwóch tygodni.
- Niaaaaaaalleeeer! Tęskniłeś? – krzyknęłam podbiegając do niego.
- No oczywiście, prosiaku! Smutno mi było tam bez ciebie. – szepnął mi w ucho, po czym pocałował w policzek.
- Mmm, słodkie. Rzygam tęczą. Możecie nie miziać mi się przed oczami? – powiedział Harry, który patrzył się na nas z obrzydzeniem.
- Pytał cię ktoś o zdanie, pudlu? Nie, wiec siedź cicho. Boli cię to, że nikt nie chce się z tobą zadawać. – prychnęłam w jego stronę.


Przez resztę dnia, nie zwracałam nawet uwagi na Stylesa i jego duże ego. Do czasu, kiedy wszyscy poszli na Rollercoaster’a,  na którego panicznie bałam się wejść. Usiadłam na pierwszej lepszej ławeczce blisko kolejki górskiej a ta pokraka obok mnie.
- Szczęścia szukasz? Tu go nie znajdziesz. – syknęłam w jego stronę.
- Już znalazłem. – Odpowiedział z dziwnym uśmiechem – Ile ważyła ta kurtka? Chyba nie za dużo, co? – dopowiedział chamsko.
- Wyobraź sobie, że kurtka jest od jednego z najlepszych projektantów. Nie wyszedł ci ten pojazd, złotko. Teraz możesz już odejść, nikt cię tu nie chce.
- Jesteś śmieszna dziewczynko. Nigdy nie należałaś i należeć do naszej paczki nie będziesz, więc nie wiem o co ci w ogóle chodzi. Nie wyszło ci w życiu, przybłąkałaś się do Danielle, teraz próbujesz przekonać całą resztę do siebie. Niall już jest w ciebie wpatrzony jak w obrazek. Louis nawet cześć mi już nie mówi. Od twojego pojawienia się w naszym życiu, Zayn zrobił się co najmniej dziwny. Zadaje się z jakąś hołotą.Wszystko było okej, ale przywiało cię tu, niewiadomo skąd z jakiejś puszczy. – zaczął drzeć ryja na pół świata Harry, którego najwyraźniej w świecie wyprowadziłam z równowagi.
- Nic nie wiesz, w dupie byłeś i gówno widziałeś! Zazdrość cię zżera? No jasne! Wielki pan Styles traci kontakt z przyjaciółmi, bo woli szlajać się po burdelach, ale naskakuje na mnie. Puknij się w czoło człowieku zanim coś powiesz.

Pomimo tego, iż broniłam się, zabolało mnie to. Niewiadomo z jakich przyczyn, jego słowa zasztyletowały mnie jeszcze bardziej, niż wszystkie ciosy, które zadawała mi matka. Po wypowiedzeniu ostatniego zdania, odwróciłam się na pięcie i zaczęłam biec w stronę wyjścia. Nie obchodzili mnie ci wszyscy ludzie, który widzieli i słyszeli to wszystko. Nie obchodziły mnie również jutrzejsze nagłówki gazet. Zawsze znajdą się takie brukowce, które potrafią opisać wszystko. Teraz jak najszybciej chciałam znaleźć się w domu. Mój telefon wariował. Co chwilę wibrował. Nagle za plecami usłyszałam wołanie.
- Katniss! Czekaj! Zwolnij, bo nie mogę cię dogonić! No stój kurwa!
Odwróciłam się i ujrzałam czerwonego i zmachanego blondynka, który wyglądał, jak gdyby przebiegł cały maraton.
- Co to było? – zapytał, a raczej wydyszał.
- No ale, że co? – dopytywałam, mając nadzieję, że niczego nie słyszał i nie widział.
- Nie rób ze mnie większego idioty, niż jestem.
- Ale ja nie robię z ciebie idioty, blondasku.
- Jak to nie? Próbujesz wmówić mi, że to co słyszałem, to były omamy, a ty później zdenerwowana nie odwróciłaś się i nie chciałaś uciec.
- A jednak słyszałeś. Ale jak? Przecież byłeś na kolejce.
- Nie starczyło miejsc dla nas wszystkich, dlatego ja zrezygnowałem i kiedy wy zaczęliście się kłócić, już do was dochodziłem. Ale teraz do rzeczy… Poczekaj chwilę, zadzwonię po kierowcę i odwiezie nas do domu. Po twojej minie wnioskuje, że nie chcesz tutaj zostawać, hm?
- Kochany jesteś. – Cmoknęłam go w policzek.
Kiedy byliśmy już na miejscu dostałam sms od Danielle:

„Zostaję na noc u Liama. Niall obiecał mi, że się tobą zajmie. Pamiętaj, że nie chcę zostać ciocią x” 


Po odczytaniu treści uśmiechnęłam się sama do siebie i ruszyłam w stronę łazienki. Po wykonaniu podstawowych czynności, ubrałam się w stary dres i wyszłam z parującego pomieszczenia. Kiedy weszłam do salonu, zastałam tam Horanka który przysypiał na fotelu. Zaszłam go od tyłu i wrzasnęłam mu do ucha
- Nie śpij bo cię okradną!
Biedak, o mały włos nie dostał zawału. Z fotela zerwał się jak oparzony.
- Teraz za to zapłacisz, mała!
Wiedziałam co mu chodzi po głowie. Zaczęłam uciekać. Nie chciałam być poddana jego torturom, patrz: łaskotki. Były takie momenty, w których potrafił łaskotać mnie godzinami i żadne błagania go nie powstrzymały.  Gdyby nie to, że wszystko zawsze jest przeciwko mnie uciekłabym do pokoju, jednak kiedy przebiegałam obok kuchni kawałek bluzy zahaczył o klamkę. Blondyn szybko do mnie dopadł, przerzucił przez pas i pomaszerował ze mną do salonu. Rzucił na kanapę, okroczył nogami i zaczął łaskotać. Po kilku minutach męczarni, zaprzestał swojej zemsty. Bez słowa zszedł ze mnie i usiadł na podłodze opierając głowę o bok fotela.
- Chciałbym czegoś spróbować. – powiedział śmiertelnie poważnie, patrząc mi w oczy.
- Co masz na myśli? – odpowiedziałam przełykając ślinę.
- Nie bój się. Chodziło mi o coś z waszych zapasów. – zaśmiał się, wskazując na barek.
- Już myślałam, że kompletnie ci odbiło. – zawstydzona głupimi myślami, dopowiedziałam speszona.

*trzy godziny później*

- Chcę mi się spać. – zajęczałam na pół przytomna.
- Mogę ci pośpiewać? – zapytał z maślanymi oczami mój towarzysz.
- Jasne! – podskoczyłam i klasnęłam w dłonie, jak mała dziewczynka. – Jeszcze nigdy nie słyszałam, jak śpiewasz. – powiedziałam i położyłam swoją głowę na jego kolanach.
- Lately I found myself thinking… Been dreaming about you a lot... And up in my head I’m your boyfriend – zaczął podśpiewywać wprost do mojego ucha - Back in my head we were kissing…
I thought things were going alright – kontynuował, a ja przeraziłam się. Te same wersy powtarzał kilkakrotnie. Nie wiem czy się zaciął, czy po prostu chciał mi coś przekazać. Podobno ludzie pod wpływem alkoholu są szczerzy. Cały czas gładził moje długie brązowe włosy opadające na jego nogi.
- Katniss, musimy porozmawiać. – powiedział po zakończeniu śpiewania, nie przestając bawić się włosami. – Szczerze porozmawiać.
Wtedy zrobił coś, czego nie spodziewałabym się nawet w najśmielszych snach… 

_____________________________________________
dodaję piąty rozdział, który miał taki nie być... 
dziękuję za każdy komentarz, który dodaliście pod ostatnim rozdziałem.
chciałabym sprawdzić, ile tak naprawdę czyta to opowiadanie, więc zróbmy tak
CZYTASZ = KOMENTUJESZ :)
to dla mnie ważne. :)
mam już pomysł na kolejne rozdziały, ale nie mam weny, więc nie wiem kiedy się one pojawią. 
oliv. xx

czwartek, 14 marca 2013

Rozdział 4


Kiedy do moich nozdrzy doleciał zapach świeżutkich naleśników, oczy momentalnie otwarły się na szerokość piłeczek pingpongowych. Chciałam szybkim ruchem zdjąć grubą, ciepłą kołdrę ze swojego ciała, jednak wszystkie siły natury, ludzie i przedmioty są zawsze przeciwko mnie. Zostałam uwięziona w kokonie z kołdry, który prawdopodobnie utworzyłam podczas spania. Śnili mi się kosmici, którzy chcieli mojego mózgu… Chyba chciałam zrobić sobie schron... Ale przejdźmy do rzeczy. Przez dobre trzy minuty, próbowałam wydostać się z pułapki, jednak na marne. Zapach z kuchni coraz bardziej roznosił się po mieszkaniu, a ja na cholerę nie mogłam wyjść z łóżka. Koniec kołdry zjadły chyba krasnoludki. Na szczęście wpadłam na genialny pomysł i kulnęłam się z wyra na podłogę. Pech jednak chciał, że zahaczyłam o kabel od lampki i spadła mi ona na głowę. Cóż, bywa i tak. Czym prędzej pozbierałam się i wyszłam z pokoju kierując się w stronę kuchni. Nie chciałam teraz rozmawiać z Dani o tym, czego dowiedziałam się wieczorem. Ta trudną rozmowę pozostawię sobie na wieczór. Za góra dwie godziny i tak pójdę na rozmowę z ojcem, więc nie ma sensu rozpoczynać dwóch na raz.

Wchodząc do pomieszczenia, zastałam uśmiechniętą od ucha do ucha Dani, siedzącą przy stole i zajadającą naleśniki z czekoladą i truskawkami. – Mmmm, jakie pyszności! Gdzie porcja dla mnie?
- E? Ciasto jest tam – powiedziała wskazując palcem na szary pojemnik, który zładował się na blacie obok płyty z palnikami – Bozia rączki i nóżki dała zrób sobie sama, prosiaku – dopowiedziała z pełną buzią -Ja uciekam na zajęcia, nie dam rady ci już pomóc. Do zobaczenia wieczorkiem – powiedziała szybko i cmoknęła mnie w policzek
- Fajnie, że o mnie pomyślałaś, nie trzeba było się tak fatygować! Hej – odkrzyknęłam za nią.
Szybko doskoczyłam do palników, nabrałam w chochlę trochę ciasta. Wylałam zawartość na chropowatą powierzchnie patelni. Czekałam minutę, dwie a nawet trzy a ciasto jakie rzadkie było, tak jest nadal. No może oprócz tego, że jeszcze bardziej się rozlało bo złączeniu z olejem. No co jest kurwa?! Pomyślałam i właśnie w tej chwili zorientowałam się, że zapomniałam odpalić gaz. Zrobiłam rasowego facepalm’a  wylałam zawartość patelni do kosza. Później, szło mi coraz lepiej. Trzeciego naleśnika chciałam przerzucić z jednej strony na drugą, tak jak w programach kulinarnych, jednak po pierwsze, był on za rzadki a po drugie, nie wyszła mi ta czynność i ciasto wylądowało na mojej sexi piżamce, która składała się z majtek i dużej bluzki taty, którą podkradłam mu z szafy. Koniec końców, na śniadanie zjadłam dwa naleśniki. Jeden z czekolada i truskawkami, a drugi z bitą śmietaną.

Przed dwunastą usiadłam na czarnobiałym fotelu i włączyłam komputer, który leżał tam, gdzie zostawiłam go wczoraj. Weszłam na pocztę, a tam czekał już na mnie e-mail, którego nadawcą był ojciec. Z powodu ciągłego braku telefonu nie mieliśmy innej drogi do komunikowania się, oprócz internetowej poczty. W liście prosił o spotkanie dziś o czternastej w Starbucksie znajdującym się nieopodal lotniska. Była 11:47, przeglądnęłam szybko co i jak na świecie i nagle natrafiłam na stronę z śmiesznymi kotami. Tak mnie wciągnęła, że kiedy ponownie spojrzałam na zegarek w prawym dolnym rogu, umieszczony na pasku start, aż się przestraszyłam. Była 13:23. Miałam piętnaście minut na ogarnięcie się, przypominając, iż byłam nadal w piżamie która była ufajdana od naleśnikowego ciasta i dwadzieścia minut na dojście do umówionego miejsca. Na szczęście nie było to daleko, więc nie myślałam nawet za bardzo o tym, abym się spóźniła. Pochasałam do „swojego” pokoju i wyciągnęłam na ślepo z jednej z reklamówek jakieś rzeczy do ubrania. Padło na szare rurki i dżinsową koszulę. Nie bawiłam się w żadne wielkie makijaże i tego typu rzeczy, ponieważ zwyczajnie w świecie nie było na to czasu. Przemyłam tylko twarz zimną wodą, nałożyłam tusz na rzęsy i troszeczkę pudru na policzki i na moją jedyną pamiątkę po matce. Przeczesałam włosy rękami i już stałam przy drzwiach. Zakładając moje jedyne białe trampki, a dokładnie skacząc na lewej nodze, sprawdziłam jeszcze czy wszystko wyłączyłam. Pięć minut później byłam już w drodze na spotkanie. Szczerze mówiąc, nie wiedziałam co mu powiedzieć, pomimo tego iż już wcześniej układałam sobie cały scenariusz rozmowy w głowie. Idę na spontan, i będę mówić to, co czuję. Najwyżej palnę jakość głupotę czy coś…

Gdy otwarłam drzwi do lokalu, moje nadejście obwieścił mały dzwoneczek zawieszony przy drzwiach. Szybkim krokiem udałam się w stronę jedynego wolnego stolika, który znajdował się przy oknie z widokiem na drogę. Nie minęło nawet kilka minut, a w drzwiach stanął wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna o oliwkowej cerze i bujnych czarnych włosach. Momentalnie na mojej twarzy zagościł uśmiech. Szybko do mnie podszedł, wyściskał i ucałował w czubek głowy. Zawsze to robił. Odkąd tylko sięgnę pamięcią. Byłam jego małą kruszynką, oczkiem w głowie, dla którego mógłby świat przebiec dookoła.
- Tęskniłam… - powiedziałam szeptem w jego granatową marynarkę.
- Ja też kruszynko, ba! Ja umierałem ze strachu po telefonie matki. A tak w ogóle, to dlaczego uciekłaś? Coś się pomiędzy wami wydarzyło?
- huh, to ona ci nie powiedziała? A no tak, przecież ty o niczym nie wiesz. – powiedziałam nie patrząc w jego stronę, ponieważ w moich oczach momentalnie pojawiły się łzy. Nienawidzę płakać. Płacz jest dla mięczaków, a ja taka nie jestem, prawda? Powiedzcie, że to prawda… Tata też nie lubił, kiedy płakałam. Był to bardzo emocjonalny człowiek i widząc łzy swojego dziecka, również zaczynał płakać.
- Katniss, czy ja o czymś nie wiem? – spytał z przerażeniem łapiąc mnie za podbródek, zmuszając mnie abym spojrzała mu w oczy.
- Tak tato! Nie wiesz! O niczym nie wiesz! Nie masz nawet pojęcia co się dzieje w domu, kiedy ty wyjeżdżasz na te swoje delegacje do Ameryki. Pewnie chcesz wiedzieć co się dzieje tak? To ci powiem! Twoja jedyna córka, jest masakrowana przez twoją ukochaną żonę! Tak! Dobrze słyszałeś! – nie wytrzymałam, wybuchłam niczym wulkan w momencie, w którym nikt się tego nie spodziewał.
Przez kolejne dwie minuty ilustrowałam wzrokiem twarz mojego ojca, która momentalnie z uśmiechniętej zmieniła się w skamieniałą.
- Trudno uwierzyć co? Świetnie udaje kochającą matkę, żonę i chuj wie jeszcze kogo! – nie zważałam na swoje słowa, one same wypływały z moich ust – A tak naprawdę jest chora! Poważnie chora. Trudno uwierzyć  tak? Huh, ja też bym nie uwierzyła, gdybym nie doświadczyła tego wszystkiego na sobie. Spójrz tu – wskazałam na swoje oko, próbując zetrzeć puder, który nałożyłam wcześniej aby zamaskować fioletowy placek.
- Kat… Ale jak? Dlaczego? Dziecko! Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym wcześniej… - mówił półgłosem ojciec, który podszedł do mnie i po raz kolejny tego dnia mnie przytulił. Tym razem, bardzo mocno, bardzo. Miałam wrażenie, jak gdyby bał się, że zaraz ucieknę na drugi koniec świata, a on tulił mnie po raz ostatni. Było to bardzo miłe uczucie. Brakowało mi takiego, rodzicielskiego ciepła.

Przez kolejne sześćdziesiąt minut, rozmawialiśmy na temat choroby mamy, tego co mi zrobiła i o tym, że nie chce do niej wracać. Tato pozwolił mi mieszkać jak na razie u Danielle, ale obiecał kupić mi jakieś mieszkanie na własność tu, w Londynie. Uparłam się, że nigdzie stąd nie wyjadę i na szczęście stanęło na moim. Co do szkoły, to kazał mi szukać, co prawda jest bardzo mało czasu. Jest połowa sierpnia. Może jednak uda mi się coś jeszcze znaleźć. Kwestia pieniędzy tez została wyjaśniona. Tata oddał mi jak na razie swoją kartę, na której znajdowało się około piętnastu tysięcy, które dwa dni temu wpłynęły za skończony projekt z jakąś dużą amerykańską firmą. W późniejszym czasie wyrobi mi własną. Przed 16 tata musiał zbierać się na lotnisko, ponieważ już dzisiaj wracał do domu. Pożegnałam się z nim i ja też skierowałam się w stronę apartamentowca. Ale zanim doszłam do niego, po drodze weszłam do pierwszego lepszego sklepu z telefonami i kupiłam sobie nowiutki sprzęcior.

Gdy stanęłam przed wejściem, nacisnęłam klamkę z nadzieją, że Dani jest już w domu, ponieważ nie chciało mi się szukać kluczy w torbie. Na moje szczęście, przyjaciółka była już w domu. Kiedy weszłam do środka, zdejmując buty poczułam zapach alkoholu. Skierowałam się w stronę salonu, chciałam wejść z gracją i zobaczyć, co może dziać się w ciemnym pokoju  na moim fotelu, na którym było widać dwie głowy. Mój plan jednak szlag trafił, ponieważ znowu runęłam jak długa na podłodze. Momentalnie usłyszałam dwa śmiechy. Jeden, taki bardziej spokojny, zapewne należący do Dani i drugi bardzo donośny, należący do jakiegoś bliżej nieznanego mi chłopaka. Domyślałam się, że to ten koleś z artykułu.
- No i z czego się śmiejecie, pokraki? Pomóżcie mi wstać, bo chyba zrobiłam sobie coś w kolano, a nie brechtacie się. – powiedziałam z oburzeniem
Nagle doskoczył do mnie chłopak, a Dani zapaliła światło. Złapał mnie w talii i podniósł do pozycji stojącej. Oczywiście nic mi się nie stało, ale nie chciało mi się wstawać.
- Dziękuję, nieznajomy – powiedziałam uśmiechając się uwodzicielsko
- Nie ma za co, śliczna  - odpowiedział patrząc prosto w moje niebieskie oczy, swoimi czekoladowymi.
- Ej! Młoda, uciekaj od… a no właśnie! Miałam ci powiedzieć! Proszę, to mój chłopak Liam. Katniss-Liam, Liam-Katniss.
- A no właśnie, fajnie, że chociaż pani Peazer raczyła mi w końcu powiedzieć o swoim związku, który trwa już dwa lata! – powiedziałam przybierając pozę a’la foch.
- Oj, przepraszam! Chciałam poznać was oficjalnie, ale nigdy nie było czasu…
- Mam rozumieć, że przez dwa lata, nie miałaś czasu sprowadzić mnie  i swojego chłopaka w jedno miejsce?
- Tak właśnie! Tak było!
- Mhhhhm, ok.
- To na co macie ochotę, moje panie? Wino? Piwo? A może jakieś drinki? – przemówił w końcu, nasz rodzynek.
- Ja poproszę drinka, jeśli to nie problem – powiedziałam i puściłam oczko w jego stronę.
Dani również dostała drina i przez całą noc Liam dbał o nasze szklanki, które coraz szybciej stawały się puste. Po tych kilku godzinach rozmowy, mogę śmiało stwierdzić, że jest to całkiem sympatyczny kolega. Mam nadzieję, że uda mi się znaleźć z nim wspólny język. Ostatnie co pamiętam z tego naszego trzyosobowego melanżu, to moment w którym wychodził Liam i dał mi soczystego buziaka w usta, czego kompletnie nie rozumiem, jednak można tłumaczyć to ilością alkoholu w jego krwi, tak? Mam nadzieję, że Danielle nic nie widziała. Nie chcę się z nią kłócić, tym bardziej o to, co robię po pijaku. Przed piątą na czworakach doszłam do łóżka i nie zmieniając nawet mojego ubioru na piżamkę, położyłam się spać. 


__________________________________________
końcówka fatalna, no ale dodaję. 
dziękuję za wszystkie komentarze pod ostatnim rozdziałem. 
d-z-i-ę-k-u-j-ę. ♥
zapraszam do lektury, a później wyrażenia szczerej opinii. 
oliv. xx