środa, 24 kwietnia 2013

Rozdział 10



Naprawdę nie rozumiem, po co Louis i Zayn zorganizowali tę „powitalną” imprezę. W samym szpitalu spędziłam zaledwie dwanaście godzin, więc nie było potrzeby… No ale jak impreza, alkohol to i też ja, prawda? Oczywiście, że tak! Pomimo nie wczesnej godziny – ponieważ, oś zegarowa wskazywała już grubo po dziesiątej – chłopacy bardzo szybko załatwili sporo ludzi, trunki, nawet DJ! Chwilę po jedenastej, wszyscy zaczęli się schodzić. Nagle do mieszkania, wpadł zielonooki z dwoma skrzynkami piw i wyraźnym, niebieskofioletowym sińcem pod jednym z tych pięknych, zielonych oczu. Swoją drogą, ciekawe co mu się stało, już w szpitalu zauważyłam, dużą śliwę pod... Wróć! Powiedziałam, że on ma piękne oczy? Nie, nie, nie! Taki ktoś jak on, nie może mieć w sobie nic pięknego.

Kiedy w końcu doprowadziłam swoje głupie myśli do normalności, szybko do niego podbiegłam i nie zważając na jego głupie komentarze, wyciągnęłam dłoń w stronę jednej z skrzynek aby dostać to, czego chciałam, jednak nie było mi to dane, ponieważ z przeogromną siłą złapał mnie za lewy nadgarstek, odłożył swoje pakunki na ziemię a moje ciało przycisnął, a wręcz rzucił o najbliższą ścianę.

Widziałam jak zacisnął swój zgryz i ciężko przełknął ślinę. Jego twarz nie wyrażała żadnej emocji. Nic. Zero. Pustka. Przysunął delikatnie swoją twarz do mojej, ale na tyle blisko, żeby jego ciemne loki mogły drażnić mój policzek.
Następnie przylgnął swoim nosem do mojej szyi i zaczął smyrać ją czubkiem, cicho pomrukując.
Momentalnie zamknęłam oczy i przygryzłam dolną wargę aby po chwili poczuć miliony, przebiegających mrówek po moim kręgosłupie.

Drażnił ją przez chwilę i nagle ku mojemu zdziwieniu, a może i rozczarowaniu odsunął się ode mnie.
- Dokończymy to innym razem – mruknął niskim, ochrypłym głosem, a mnie znowu zalało ciepło od środka. Tym razem nie to przyjemne, tylko to, które wytwarza się przy wyczuciu zagrożenia. Chyba… Chyba, od tej chwili zaczynam bać się Harryego, ale to nie oznacza, że będę pobłażliwa na jego gesty i słowa. Wręcz przeciwnie, uwielbiam patrzeć na jego  irytację i tę żyłkę, która za każdym razem tworzy się na jego czole, niczym bruzda na na świeżo zaoranym polu.

- Wydaje mi się, że lekarz zabronił ci picie alkoholu, jak na razie. 
- To dlaczego właśnie podajesz mi tę butelkę? – zapytałam, podnosząc brwi, próbując sięgnąć butelkę, którą mi podawano, jednak mój rozmówca był szybszy.
- No właśnie, sam nie wiem. – powiedział i cofnął rękę w której było to, czego właśnie w tej chwili potrzebowałam.
- Harry!
- Mówiłaś coś? – zapytał, udając głupiego oblizując usta.
- Tak! Oddawaj to suko.
- Co ty powiedziałaś? – znowu użył tego niskiego, ochrypłego głosu, przysuwając się do mnie bliżej. Okej. No bez kitu! Moje serce podskoczyło do gardła.
- Umm… Że proszę, o oddanie mi butelki. – wydukałam, a on znów wrócił do swojej wcześniejszej pozycji, co polepszyło stan mojego serca [czyt. uspokoiło się]
- Wydaję mi się, że z twoich ust, wypadły inne słowa. – droczył się ze mną i według niego, było to chyba zabawne, ponieważ ten głupi uśmieszek nie schodził mu z mordy. Ja umierałam z przerażenia.

Nagle w moim umyśle, nie wiadomo skąd, jak i po co, zaczęły przewijać się różnorodne scenariusze, z chłopakiem w roli głównej, gdy potencjalnie nabijał tę śliwę, jednak żadna z nich, nie wydawała mi się zbyt realna. Napad? Wleciał na słupek? A może jakaś bójka? Serio? Jedna z najsławniejszych osób na świecie, miałby wdawać się w bójkę, której zagrożeniem było oczernienie przed całym światem? Okej, jest głupi, porywczy i nie myślący, ale chyba wie, co może a co nie, prawda?

- Co ci się stało? – wypaliłam bez namysłu, odruchowo kładąc rękę na sińcu pod okiem. Właśnie uświadomiłam sobie, że wypowiedziałam swoje myśli na głos, przez co moje policzki stały się rumiane.

Ten nic nie odpowiedział tylko w końcu wręczył mi to, o co prosiłam i na pięcie odwrócił się w stronę kuchni aby odłożyć swoje zdobycze. Ja, nie zastanawiając się ani chwili dłużej, poszłam w przeciwną stronę i zaległam na kanapie, która w tej chwili stała na środku salonu.

Kiedy w końcu usiadłam, zaczęłam zastanawiać się, czy nikt nie widział tego, co przed kilkoma minutami zaszło. Moje obawy były jednak bezpodstawne, ponieważ wszystko działo się w korytarzu przed drzwiami wejściowymi, który z salonem odgradza ściana. A to właśnie w salonie byli wszyscy.

Przez pewien czas przed oczami miałam zupełnie obcych ludzi. Nie widziałam nikogo, do kogo mogłabym się odezwać. Pośród tego dymu papierosowego nigdzie nie mogłam zlokalizować ani Danielle, ani Louisa, ani Zayna, czy Perrie… Nie będę już nawet wspominać o Horanie, który nie wiadomo gdzie wsiąkł. Ostatni raz, widziałam go zaraz po przebudzeniu. Było to mniej więcej siedem godzin temu. Od tamtego czasu, nikt z nas go nie widział. Martwię się o niego. Nigdy nie wiadomo, co może mu strzelić do głowy, a chcąc nie chcąc, chyba… Chyba jednak… Chyba jednak coś do niego czuję i nie chcę, aby cokolwiek mu się stało. Zależy mi na nim...

Gdy zawartość butelki nagle zrobiła się minusowa, postanowiłam udać się po kolejną i jeszcze jedną w zapasie, abym za chwilę znowu nie musiała iść. Nagle między salonem a wyjściem na taras, dostrzegłam kędzierzawego chłopaka, który wlepiał we mnie te swoje zielone oczy. Ich barwa jednak była nieco ciemniejsza niż zawsze. Widocznie nie odpowiadało mu to, że sięgam po kolejną i kolejną butelkę alkoholu. Co prawda, lekarz surowo mi tego zabronił, ale czy ktoś powiedział, że ja będę się go słuchać? Ja? Katniss Everdeen? Nie, do mnie to nie pasuje. Dzisiaj znowu się zaleję. Nie do nieprzytomności, tak jak już nie raz zdarzało mi się, ale może powtórzę to, co było na mojej pierwszej domówce w Londynie. Wiem, że to może być bardzo niebezpieczne. Ale czy ja się tym przejmuję? No właśnie, odpowiedź brzmi… Nie. Jak umrę, to umrę. Za dużej straty nikt nie odczuje. 

Kiedy opróżniałam już czwartą butelkę, nagle przed oczami zaczęły przewijać się znajome twarze. A może to były tylko wytwory mojej wyobraźni? Nie, zdecydowanie, były to realistyczne obrazy. Pomimo lekko już rozmazującego się obrazu, w tłumie dostrzegłam wielką burzę włosów Danielle i Liama, który trzymał ją za rękę, dziko się do niej uśmiechając, ciągnął ją w stronę schodów. Domyślam się co będą tam robić. Świntuchy.

Znalazłam też Louisa, który tańczył właśnie macarenę na masywnym, ciemnym stole, który znajdował się nieopodal kanapy, więc miałam na niego świetny widok i przy okazji ubaw „po pachy”. Całkiem zalany niebieskooki, wyginający się we wszystkie strony to nie lada atrakcja.

W Jednym z rogów pokoju obściskiwała się, znana mi para. Brunet pociągnął właśnie blondynkę w stronę drzwi od łazienki łapiąc się za krocze, na co ona odpowiedziała przygryzieniem wargi.

Wszyscy idą się pierdolić… Co za niewyżyte małpy. Kiedy przebiegłam wzrokiem po wszystkich w pomieszczeniu, znowu moją uwagę przykuł kędzierzawy brunet, który stał dokładnie w tym samym miejscu, z tym samym wyrazem twarzy, który nie wyrażał żadnych uczuć i nadal wpatrywał się we mnie tymi swoimi hi… wróć! Zielonymi oczami co przed godziną. Dziwnie się zachowywał. Dobra, może mieć wyrzuty sumienia, bo to przez niego trafiłam do szpitala i to on targnął na moje życie, przez swoją nieodpowiedzialność, to przez niego musieli odwołać swój występ w Nowym Jorku, to jego nienawidzi połowa nowojorskich fanów, no ale niech się na mnie tak nie gapi! To zaczyna być irytujące… A może to jest jego kara za to, że w ciągu kilku minut, jeszcze bardziej pogorszyłam jego stosunki z chłopcami? No hej! To on jechał jak wariat!

Nagle poczułam jak kanapa, na której siedziałam ugięła się pod czyimś ciężarem. W pierwszej chwili, myślałam, że to Harry, ponieważ zniknął z zasięgu mojego wzroku, ale kiedy obróciłam głowę w prawą stronę dostrzegłam kompletnie pijaną i zarazem zapłakaną Eleanor.
- Kochanie, co się stało? – wybełkotałam, oblizując dziwnie suche usta.
Dziewczyna jednak nic nie odpowiedziała, tylko wtuliła się we mnie z taką mocą, jak gdyby już nigdy nie chciała mnie puścić. Moja ciekawość jednak zwyciężyła i za wszelka cenę, chciałam dowiedzieć się, dlaczego znajduję się w takim opłakanym stanie. Musiało być to coś okropnego, bo inaczej nie była by chyba taka załamana tak?
- Elka, słyszysz mnie? Co się stało? – powiedziałam już pewniejszym, chodź nadal lekko bełkoczącym głosem, pokazując jej, że jednak oczekuję od niej odpowiedzi.
- Właśnie zadzwoniła moja kuzynka… - powiedziała szybko i urwała, znowu wybuchając płaczem. – Katniss, moi rodzice zginęli właśnie na drodze. Zginęli, kiedy jechali do Menchesteru z Londynu. – wysyczała i zemdlała. Najzwyczajniej w świecie, zemdlała. W moich ramionach…
Jak szybko godzinę temu, poczułam procenty w swojej krwi, tak szybko teraz one z niej wyparowały. Spanikowałam. Nie wiedziałam co mam robić. Jedyną osobą, którą mogłam poprosić teraz o pomoc i która była trzeźwa, był Harry. Ale jak na złość, zniknął on w tej chwili, w której potrzebowałam go najbardziej. Nagle ni stąd, ni zowąd przed moimi oczami pojawiła się postawna sylwetka chłopaka w lokach.
Naprawdę, teraz poważnie zaczęłam zastanawiać się, czy nie opanował on czasami jakiejś sztuczki znikania i pojawiania się? Dobra, mniejsza o to.
Wziął on bezwładne ciało Eleonor na ręce i zaniósł do pokoju gościnnego, który znajdował się za schodami. Nagle obok mnie pojawił się Louis i zaczął wypytywać co się stało. Widać było, że z niego też w natychmiastowym tempie wyparowały procenty. A może on nawet nie był pijany, tylko tak świetnie udawał? Po oddechu, który wylatywał z jego ust, dało się wyczuć, że nie miał w ustach alkoholu. On jednak potrafi być dobrym aktorem. Eh, dobra mniejsza z tym. Znowu zaczynam myśleć o rzeczach kompletnie nie pasujących do sytuacji...

W mgnieniu oka, niebieskooki zakończył całą tę domówkę. Nie zajęło mu to nie więcej niż trzy minuty. Przyszedł, wymienił dwa słowa z Harrym, wziął ciało Elki na ręce i zniknął najpierw za drzwiami prowadzącymi na hol, a potem do wyjścia. Zakładam, że właśnie w tej chwili, wiezie swoją dziewczynę w kierunku najbliższego szpitala. Jeszcze nie wiem co jej się stało, czy to zwykłe przemęczenie i stres związany ze śmiercią bliskich, czy coś poważniejszego, ale wiem jedno… Ja zaraz będę rzygać.

Harry widząc, że nie czuję się najlepiej i mam dziwne odruchy wymiotne, szybko pociągnął mnie w stronę grubego drewna, którym były drzwi do tej samej łazienki, w której przed godziną zniknęła gorąca para. Swoją drogą, zaczęłam zastanawiać się, gdzie podział się Zayn i Perrie… No przecież nie spuścili się w kiblu, co nie? Kiedy zorientowałam się jednak, że okno jest otwarte, skojarzyłam fakty i doszłam do wniosku, że po prostu wyszli z imprezy. Trochę w dość nietypowy sposób, ponieważ mogli zrobić to jak cywilizowani ludzie, przez drzwi. No ale przecież, po co zachowywać się jak ludzie, skoro można pobawić się w zwierzęta? I do tego uciekać z imprezy, którą samemu się organizowało… Dobra, mniejsza o to.

Harry ostrożnie podprowadził mnie pod muszlę, a ja momentalnie upadłam na kolana i zaczęłam wypruwać sobie flaki. Chłopak syknął tylko „mówiłem, że miałaś nie pić wredna pało!” i wyszedł z łazienki. Po kilku minutach, które dla mnie ciągnęły się jak wieczność wrócił i oznajmił, że Danielle i Liama, też gdzieś wcięło.

Okej, wszyscy pouciekali, Lou pojechał z Eleanor do szpitala, a Nialla nie ma. Jestem sam na sam z Harrym. Szczerze mówiąc, nigdy nie chciałam żeby do takiej sytuacji doszło. No bo nigdy nie wiadomo, co mu może strzelić do głowy tak? Tym bardziej, nie po tym, co przed kilkoma godzinami zrobił i powiedział. Co ten chłopak ze mną robi!? Gdyby wczoraj ktokolwiek powiedział, że będę się go bała, wyśmiałabym go. On niszczy wszystko to, na co pracowałam latami.

Kiedy moje wszystkie wnętrzności były już na zewnątrz, zmarnowana i bez sił opadłam na podłogę. Zielonooki jak gdyby nigdy nic, wziął mnie na ręce i zaniósł pod prysznic. Odstawił na ziemię, ściągnął słuchawkę z uchwytu i odkręcił wodę. Ja, nie rozumiejąc o co mu chodzi, tylko się na niego spojrzałam a on wybuchnął.

- Ogarnij się, śmierdzisz… - powiedział wręcz z obrzydzeniem.
- Sorry, siebie nie czuję. – fuknęłam i zanurzyłam ręce a potem twarz w wodzie. Tego w tej chwili potrzebowałam. Następnie napełniłam wnętrze ust tą krystaliczną cieczą aby po chwili wypluć do środka brodzika.
-  Jesteś obrzydliwa, ale seksowna. – powiedział i nagle się wyłączył. Chyba powiedział o dwa słowa za dużo… Tak! On powiedział o dwa słowa za dużo! Nie, on nie może sądzić, że jestem seksowna! Nie! Nie on! Błagam… On nie może myśleć o mnie, jak o kimś, w kim może zatopić swojego chuja. Nie. Nie we mnie!

- Co ty powiedziałeś? – odruchowo się wyprostowałam i spojrzałam na jego czerwoną twarz. Pierwszy raz widzę, jak ten wielki Harry Styles się rumieni!
- Um… Nic ważnego. – uciął – Chociaż… Nie. Powiedziałem, że jesteś seksowna. Cholernie seksowna. Nawet nie wiesz, jak na mnie działasz… - mówiąc to, prowadził mnie w stronę szafki. Nie, wróć. On nie mówił, on już dyszał… Znowu zaczął mnie przerażać. Po raz kolejny w ciągu kilku godzin, wywołał u mnie strach. Co on teraz ze mną zrobi? Zgwałci? No chyba tylko to…
- Harry, co ty robisz? – pisnęłam szybko odpychając chłopaka, czując, że dobiera mi się do spodni. Pomimo tego całego alkoholu, który znajdował się w mojej krwi, czułam wszystko dokładnie.
- No przecież wiem, że tego chcesz… - te słowa wysapał, tuż przy moim prawym uchu.
Tego już było dość, zaczęłam się miotać, szarpać… Po kilku próbach, udało mi się go na chwilę odepchnąć. Kiedy znowu zaczął się zbliżać, w drzwiach pojawił się blondyn.
- Boże! Dziękuję ci, kocham cię, od dzisiaj będę grzeczna, nawet zacznę chodzić do kościoła! Dziękuję ci, że zesłałeś go tu… - zaczęłam wykrzykiwać w myślach i szybko podbiegłam do lekko kołyszącego się blondyna.
- Dziękuję. – wysapałam w jego szyję i cmoknęłam w policzek. 


____________________________________________________
Jest dziesiątka! Nie było mnie tu prawie miesiąc, ale napisałam strasznie długi rozdział.
Mam nadzieję, że chociaż trochę wam to wynagrodziłam.
Zmieniłam też wygląd bloga. Znowu. Podoba się wam? :) Dziękuję wspaniałej Violent, że znowu coś dla mnie stworzyła. <3
Liczę na komentarze, szczere opinię no i to co najważniejsze, solidną krytykę! Dziękuję też za prawie 4000 wyświetleń. :) Miło mi, że ktoś to jednak czyta. :)
Kolejny rozdział, mam nadzieję, że pojawi się szybciej, ale wiecie, robi się coraz cieplej, wakacje tuż, tuż. Oceny trzeba poprawiać i wyciągać... Na prawdę nie ma tyle czasu na pisanie. No dobra, życzę wam miłej lektury.
 Dobranoc! 
#kocham #was #misie. <3
~oliv 

ps. jak wam się podoba taki "straszny" Harry?