*Niall*
Horan! Ty głupia blond
świnio! Stój wreszcie! Nie mam siły za tobą biec dalej! – krzyknęła Katniss.
- Idź sobie do tego swojego Stylesa! Obydwaj jesteście siebie warci. Zakłamani,
fałszywi…
- Ale to nie tak!
- A niby jak?! Wiem co widziałem!
- Może widziałeś, ale nic nie wiesz!
- Wystarczy że widziałem. – warknąłem, odwracając się w stronę wyjścia.
- Horan idioto! Czekaj. – Znowu zaczęła za mną biec, a kiedy mnie dogoniła, zachłannie wpiła się w moje usta.
Odwzajemniłem pocałunek, bo szczerze mówiąc, tego w tej chwili pragnąłem. Pragnąłem poczuć smak jej ust. Jednak po krótkiej chwili mojej rozkoszy, usłyszałem donośne wołanie z drugiego końca, szarozielonego korytarza.
- Panno Everdeen! Co pani wyprawia?! – obruszył się mężczyzna, ubrany w biały kitel, na widok Katniss. - Ale mi to już, do sali! Czy pani jest nie poważna?! – wrzeszczał na pół szpitala, łapiąc się za głowę. – A ty młodzieńcze, lepiej stąd wyjdź, nie mam zamiaru więcej cię tutaj widzieć! To jest szpital a nie jakieś miejsce schadzek! - Oj, nie jest dobrze. Rozwścieczyłem samego ordynatora. Chyba jednak lepiej będzie, jeśli naprawdę zmyję się stąd.
- Ale to nie tak!
- A niby jak?! Wiem co widziałem!
- Może widziałeś, ale nic nie wiesz!
- Wystarczy że widziałem. – warknąłem, odwracając się w stronę wyjścia.
- Horan idioto! Czekaj. – Znowu zaczęła za mną biec, a kiedy mnie dogoniła, zachłannie wpiła się w moje usta.
Odwzajemniłem pocałunek, bo szczerze mówiąc, tego w tej chwili pragnąłem. Pragnąłem poczuć smak jej ust. Jednak po krótkiej chwili mojej rozkoszy, usłyszałem donośne wołanie z drugiego końca, szarozielonego korytarza.
- Panno Everdeen! Co pani wyprawia?! – obruszył się mężczyzna, ubrany w biały kitel, na widok Katniss. - Ale mi to już, do sali! Czy pani jest nie poważna?! – wrzeszczał na pół szpitala, łapiąc się za głowę. – A ty młodzieńcze, lepiej stąd wyjdź, nie mam zamiaru więcej cię tutaj widzieć! To jest szpital a nie jakieś miejsce schadzek! - Oj, nie jest dobrze. Rozwścieczyłem samego ordynatora. Chyba jednak lepiej będzie, jeśli naprawdę zmyję się stąd.
***
Kiedy siedziałem na ławce przed szpitalem, po kilku minutach ze środka wyszedł Harry.
- E, Harry! – zawołałem za nim, kiedy zmienił kierunek drogi, aby nie natknąć się na mnie.
- Czego chcesz? – syknął, podchodząc bliżej.
- Chciałem się tylko spytać, czy nic ci nie jest.
- Żyję. Jestem cały, jesteś ślepy, czy coś z tobą nie tak?
- Po prostu chciałem być miły, ale jak widać, ty nie umiesz już ze mną normalnie rozmawiać.
- Jak mogę normalnie rozmawiać z osobą, która chce w tak perfidny sposób wykorzystać Katniss? Huh, myślisz, że ja nic nie wiem? – uśmiechnął się chamsko.
- Ale o czym ty mówisz? – głupio go zwodziłem. Cholera! Skąd on wie o tym kurewskim zakładzie?! Przecież jego już nie ma…
- Nie udawaj idioty, przecież wiem, że chcesz się tylko i wyłącznie przespać z nią, aby wygrać zakład. Czy ty myślisz, że jestem ślepy i głuchy? Myślisz, że ja o niczym nie wiem? Uważałem cię za porządnego chłopaka, jednak myliłem się. – powiedział i splunął obok czubka mojego lewego buta.
Nie wiem czemu. Naprawdę, nie wiem czemu, ale pod wpływem chwili podniosłem się z ławki i uderzyłem go w twarz. Wiem, że ten zakład to nie był dobry pomysł, ale to chyba nie powód, żeby stwierdzić czy jestem porządny, czy nie. Prawda? A może on ma rację? Cholera!
- Jesteś jakiś pojebany! Tak bardzo prawda cię boli? – krzyknął Styles, łapiąc się za krwawiący nos. Po chwili jego sylwetka zniknęła z mojego pola widzenia…
Resztę dnia, spędziłem u Josha. Do samego wieczora topiłem smutki w wódce. Devine, jako dobry przyjaciel, cały czas był przy mnie i pomagał mi opróżniać butelki. Po czwartej, straciłem rachubę. Jednak cały czas czułem wewnętrzną potrzebę wlewania w siebie tego okropnego, lecz przynoszącego ulgę trunku i nie miałem zamiaru na tym zaprzestawać…
*Katniss*
Pocałowałam Nialla. Sama z
siebie. Chyba jednak, coś do niego czuję. Chyba jednak, odczuwam potrzebę jego
bliskości. Chyba jednak gubię się w tym wszystkim… Po tym felernym zdarzeniu z
ordynatorem, blondyn zniknął. Dzwoniłam do niego chyba z siedem razy. Nie odbierał.
Czyżby nagle mu przeszło? Ale czy to możliwe, że tak szybko? To nie może być
prawda, tak? Jeśli mam być szczera, od tych dwóch godzin, cały czas jestem
przybita. Przed osiemnasta do sali wpadła cała gromada. Wszyscy, Louis,
Danielle, Perrie, Eleanor, Liam, Zayn nawet Harry. Co bardzo mnie zdziwiło. Jednak
jeszcze bardziej zdziwił mnie brak Nialla z nimi.
- Gdzie Niall? – zapytałam, kiedy tylko wszyscy władowali się do pomieszczenia.
- Też się cieszę, że cię widzę słońce! – Krzyknął Lou i rzucił się na łóżko, w którym leżałam. Przez około pięćdziesiąt sekund tulił mnie do siebie a mi coraz bardziej brakowało tlenu.
- Tomlinson! Przecież zaraz ją udusisz! – krzyknęła w przerażeniem Eleanor. – Po jej ostrzeżeniu, Louis od razu poluźnił uścisk, jednak chyba nie miał zamiaru mnie puszczać.
- Całkiem wygodne, te szpitalne łóżka, chyba tutaj zostanę. – wyszczerzył się Tommo, gramoląc swój duży tył jeszcze bardziej do łóżka.
- Ale wiesz, że my się tutaj nie zmieścimy, prawda?
- Co się nie zmieścimy! Położysz się na mnie i wszystko cacuś glancuś!
- Ekhm, nie zapominaj się Tomlinson. – odchrząknęła Elka przewracając oczami.
- Oj kochanie, nie bądź zazdrosna. Ja tylko troszczę się o naszą małą kalekę. – pogodnie uśmiechnął się Lou w jej stronę.
- Przypominam, że ta kaleka ma sprawne ręce, więc zaraz ty, możesz mieć nie sprawne nogi, ręce… Ewentualnie możesz być pozbawiony czegoś takiego jak nerka!
- Wystarczy nam już jeden z jedną nerką – wtrąciła się Dani.
- Danielle! Ja po prostu mam za duże serce i na nerkę nie starczyło miejsca. – Bronił się Liam.
- No ależ oczywiście, miśku. – zaśmiała się Dani, całują swojego chłopaka w czoło. Kurczę! Słodko razem wyglądają. Nie wiem, jak mogłam się na nią złościć, za to, że mi nie powiedziała… Ale to, stare dzieje!
Zanim przywitałam się z wszystkimi minęło piętnaście minut. Po pół godziny, na łóżku leżałam nie tylko ja i Lou. Z drugiej strony zakorzenił się Zayn, którego za Chiny nie dało się usunąć z powierzchni materaca.
- Malik! Grubasie! Złaź!
- Co ty powiedziałaś?
- Że jesteś grubasem i zajmujesz więcej miejsca niż ja i Louis! – wytknęłam mu język.
- Teraz tego pożałujesz, małpo! – oparł się na łokciach, podniósł swoje wielkie cztery litery i zaczął mnie łaskotać.
- Hahahahhah! Ała! Hahahahahah, Malik! Dość hahahaha, dość! Masz hahahah bardzo hahahaha zgrabny tyłeczek! – próbowałam przekazać mu, coś, jednak przez mój śmiech, chyba nie zrozumiał przekazu.
Nagle do sali wpadł ten sam ordynator, który ze szpitala wywalił Nialla. Kiedy zobaczył całe to bydło w pomieszczeniu pięć na osiem metrów i nasza trójkę na łóżku złapał się za głowę i ze złości aż zrobił się cały czerwony.
- Oj, zaraz nam ktoś tu wybuchnie. – szepnął mi na ucho Malik, a ja momentalnie wybuchłam niepohamowanym, dzikim śmiechem.
- Co tu się wyprawia?! Proszę natychmiast opuścić szpital! To miejsce dla osób chorych, a nie zoo! – znowu zaczął zdzierać gardło z naszego powodu.
Oczywiście wszyscy go posłuchali, oprócz Louisa.
- A pan czeka na gorące oklaski, przepraszam bardzo? – zwrócił się w stronę chłopaka starszy pan.
- Jeśli mógłbym prosić – uśmiechnął się ciepło Louis.
- No chyba sobie młodzieńcze kpisz w tej chwili ze mnie! – oburzył się.
- Ależ skąd! Ja? No gdzie tam! – zapewniał go Tomlinson.
- Mógłby pan wreszcie opuścić teren szpitala?
- Mógłbym… Ale nie chcę. – znowu zabłysnął swoim szerokim uśmiechem.
- Co za niewychowane dzieci! – kręcąc głową, powtarzał pod nosem ordynator opuszczając salę.
- Znowu stanęło na moim! – wrzasnął Lou, a ja popchnęłam go tak, aby zleciał z łóżka. Cel był taki, aby z niego spadł, jednak spadając, zahaczył o kabelek kroplówki, którą nadal miałam wpięta w wenflon. Woreczek z zawartością spadł z haczyka i wylał się na głowę chłopaka. Ciecz wpadła w jego oczy a on momentalnie zacisnął je i próbował wstać. Kiedy wstał, odruchowo oparł się on o stoliczek na którym stała cała aparatura, pod która byłam podłączona podczas mojej chwilowej śpiączki. Stoliczek, który był na kółkach odjechał do tyłu, cały sprzęt spadł na podłogę a za nim Louis. Momentalnie do pomieszczenia wpadł nie czerwony, lecz fioletowy już doktor a wraz z nim cała reszta.
- Co do cholery zrobiłeś, nędzny gówniarzu?!
- No spadłem z łóżka. Zahaczyłem o stojak od kroplówki, zawartość woreczka wylała mi się na twarz i zniszczyłem sprzęt. Nie wiem o co pan robi takie zamieszanie!
- Jak to, o co robie zamieszanie! Wiesz gówniarzu ile ten sprzęt kosztuje?
- Nie, ale domyślam się, że nie dużo, bo strasznie stary jest. – powiedział Lou z głupim uśmiechem, a ja momentalnie parsknęłam śmiechem.
- Skoro to dla ciebie żaden problem, to zaraz wyłożysz mi pięć tysięcy funtów, na nowy!
Tomlinson, bez większego zainteresowania, wyciągnął portfel z tylniej kieszeni i podał lekarzowi odpowiednią sumkę.
- Ma pan szczęście, że przed wizytą u mojej księżniczki – wskazał na mnie – odwiedziłem bankomat, wie pan, jest ona bardzo wymagająca. – puścił mu oczko.
- Lou! Nie podrywaj lekarza na moich oczach – szepnęłam do niego na tyle cicho, aby ten stary pryk tego nie słyszał.
- A, dopóki pamiętam – Tutaj ma pani wypis, może się pani stąd wynosić, pan również – spojrzał surowo na Louisa.
- Już się robi, panie doktorze! – zasalutowaliśmy z Tomlinsonem jednocześnie.
- Gdzie Niall? – zapytałam, kiedy tylko wszyscy władowali się do pomieszczenia.
- Też się cieszę, że cię widzę słońce! – Krzyknął Lou i rzucił się na łóżko, w którym leżałam. Przez około pięćdziesiąt sekund tulił mnie do siebie a mi coraz bardziej brakowało tlenu.
- Tomlinson! Przecież zaraz ją udusisz! – krzyknęła w przerażeniem Eleanor. – Po jej ostrzeżeniu, Louis od razu poluźnił uścisk, jednak chyba nie miał zamiaru mnie puszczać.
- Całkiem wygodne, te szpitalne łóżka, chyba tutaj zostanę. – wyszczerzył się Tommo, gramoląc swój duży tył jeszcze bardziej do łóżka.
- Ale wiesz, że my się tutaj nie zmieścimy, prawda?
- Co się nie zmieścimy! Położysz się na mnie i wszystko cacuś glancuś!
- Ekhm, nie zapominaj się Tomlinson. – odchrząknęła Elka przewracając oczami.
- Oj kochanie, nie bądź zazdrosna. Ja tylko troszczę się o naszą małą kalekę. – pogodnie uśmiechnął się Lou w jej stronę.
- Przypominam, że ta kaleka ma sprawne ręce, więc zaraz ty, możesz mieć nie sprawne nogi, ręce… Ewentualnie możesz być pozbawiony czegoś takiego jak nerka!
- Wystarczy nam już jeden z jedną nerką – wtrąciła się Dani.
- Danielle! Ja po prostu mam za duże serce i na nerkę nie starczyło miejsca. – Bronił się Liam.
- No ależ oczywiście, miśku. – zaśmiała się Dani, całują swojego chłopaka w czoło. Kurczę! Słodko razem wyglądają. Nie wiem, jak mogłam się na nią złościć, za to, że mi nie powiedziała… Ale to, stare dzieje!
Zanim przywitałam się z wszystkimi minęło piętnaście minut. Po pół godziny, na łóżku leżałam nie tylko ja i Lou. Z drugiej strony zakorzenił się Zayn, którego za Chiny nie dało się usunąć z powierzchni materaca.
- Malik! Grubasie! Złaź!
- Co ty powiedziałaś?
- Że jesteś grubasem i zajmujesz więcej miejsca niż ja i Louis! – wytknęłam mu język.
- Teraz tego pożałujesz, małpo! – oparł się na łokciach, podniósł swoje wielkie cztery litery i zaczął mnie łaskotać.
- Hahahahhah! Ała! Hahahahahah, Malik! Dość hahahaha, dość! Masz hahahah bardzo hahahaha zgrabny tyłeczek! – próbowałam przekazać mu, coś, jednak przez mój śmiech, chyba nie zrozumiał przekazu.
Nagle do sali wpadł ten sam ordynator, który ze szpitala wywalił Nialla. Kiedy zobaczył całe to bydło w pomieszczeniu pięć na osiem metrów i nasza trójkę na łóżku złapał się za głowę i ze złości aż zrobił się cały czerwony.
- Oj, zaraz nam ktoś tu wybuchnie. – szepnął mi na ucho Malik, a ja momentalnie wybuchłam niepohamowanym, dzikim śmiechem.
- Co tu się wyprawia?! Proszę natychmiast opuścić szpital! To miejsce dla osób chorych, a nie zoo! – znowu zaczął zdzierać gardło z naszego powodu.
Oczywiście wszyscy go posłuchali, oprócz Louisa.
- A pan czeka na gorące oklaski, przepraszam bardzo? – zwrócił się w stronę chłopaka starszy pan.
- Jeśli mógłbym prosić – uśmiechnął się ciepło Louis.
- No chyba sobie młodzieńcze kpisz w tej chwili ze mnie! – oburzył się.
- Ależ skąd! Ja? No gdzie tam! – zapewniał go Tomlinson.
- Mógłby pan wreszcie opuścić teren szpitala?
- Mógłbym… Ale nie chcę. – znowu zabłysnął swoim szerokim uśmiechem.
- Co za niewychowane dzieci! – kręcąc głową, powtarzał pod nosem ordynator opuszczając salę.
- Znowu stanęło na moim! – wrzasnął Lou, a ja popchnęłam go tak, aby zleciał z łóżka. Cel był taki, aby z niego spadł, jednak spadając, zahaczył o kabelek kroplówki, którą nadal miałam wpięta w wenflon. Woreczek z zawartością spadł z haczyka i wylał się na głowę chłopaka. Ciecz wpadła w jego oczy a on momentalnie zacisnął je i próbował wstać. Kiedy wstał, odruchowo oparł się on o stoliczek na którym stała cała aparatura, pod która byłam podłączona podczas mojej chwilowej śpiączki. Stoliczek, który był na kółkach odjechał do tyłu, cały sprzęt spadł na podłogę a za nim Louis. Momentalnie do pomieszczenia wpadł nie czerwony, lecz fioletowy już doktor a wraz z nim cała reszta.
- Co do cholery zrobiłeś, nędzny gówniarzu?!
- No spadłem z łóżka. Zahaczyłem o stojak od kroplówki, zawartość woreczka wylała mi się na twarz i zniszczyłem sprzęt. Nie wiem o co pan robi takie zamieszanie!
- Jak to, o co robie zamieszanie! Wiesz gówniarzu ile ten sprzęt kosztuje?
- Nie, ale domyślam się, że nie dużo, bo strasznie stary jest. – powiedział Lou z głupim uśmiechem, a ja momentalnie parsknęłam śmiechem.
- Skoro to dla ciebie żaden problem, to zaraz wyłożysz mi pięć tysięcy funtów, na nowy!
Tomlinson, bez większego zainteresowania, wyciągnął portfel z tylniej kieszeni i podał lekarzowi odpowiednią sumkę.
- Ma pan szczęście, że przed wizytą u mojej księżniczki – wskazał na mnie – odwiedziłem bankomat, wie pan, jest ona bardzo wymagająca. – puścił mu oczko.
- Lou! Nie podrywaj lekarza na moich oczach – szepnęłam do niego na tyle cicho, aby ten stary pryk tego nie słyszał.
- A, dopóki pamiętam – Tutaj ma pani wypis, może się pani stąd wynosić, pan również – spojrzał surowo na Louisa.
- Już się robi, panie doktorze! – zasalutowaliśmy z Tomlinsonem jednocześnie.
___________________________________________________
Mega krótki. Mega nudny. Mega mi się nie podoba. Padam na twarz. Dobranoc.
A i jeszcze jedno. CZYTASZ=KOMENTUJESZ. nie ma komentarzy, nie mam motywacji. A dobrze wiecie, jak to jest pisać dla nikogo... jescze raz, dobranoc, oliv. xx