wtorek, 6 sierpnia 2013

Rozdział 12




Nocowałam u Liama. Zawiózł mnie prosto na trening. Mogłabym prosić cię, abyś zrobiła zakupy? Nie ma nic w lodówce, no oprócz światła… Dziękuję! xx 
PS. Proszę, nie rozwal mieszkania, chciałabym mieć do czego wrócić.


Po przeczytaniu wiadomości, zablokowałam i odłożyłam na stolik przed nami białe urządzenie.
- A teraz powiedz panie „nigdy mnie nie podpuszczaj, bo i tak to zrobię”, kiedy przyjadą ci specjaliści od drzwi? – zwróciłam się do Horana po chwili ciszy.
- O kurde! Zapomniałem zadzwonić po jakąkolwiek pomoc. Przepraszam! Kompletnie o tym zapomniałem, jestem totalnym frajerem. – zaczął nerwowo tłumaczyć się niebieskooki.
- Eh, jak tak dalej pójdzie, będziemy musiały spać bez drzwi. – znowu, specjalnie podpuszczałam go, próbując marudzić.
- Nie będzie takiej potrzeby, księżniczko! – zerwał się z miejsca blondyn wyciągając komórkę z kieszeni swoich dżinsów.

Właśnie takiej reakcji oczekiwałam. Kiedy Niall tak zawzięcie rozmawiał, przy czym dreptał z jednego miejsca w drugie, jak gdyby to było jego celem życiowym, zaczęłam przyglądać się jego sylwetce. Fakt, że był w samej koszulce bez rękawów, ułatwiał mi to jeszcze bardziej, pomimo, iż bardzo zadziwiające było to, jakim cudem jeszcze nie zamarzł, zważając na to, iż na dworze było zaledwie pięć stopni. To zdecydowanie za zimno jak na październik! No okej, prawie listopad, ale… ugh. Nieważne. Kiedy już się tak przyglądałam, zauważyłam znaczne zmiany w jego sylwetce od czasu, kiedy się poznaliśmy. Pomimo, iż było to zaledwie trzy miesiące temu, on naprawdę się zmienił. Jego ciało nabrało kształtów. Bicepsy uwydatniły się, co swoją drogą było bardzo seksowne. Zmienił również styl czesania. On, lub również jego fryzjerka. Nieważne kto to zrobił, z grzywką na czole, wyglądał o niebo lepiej, niż z podniesioną. Wyglądał wtedy bardziej chłopięco, tak uroczo. Tak, jak lubiłam najbardziej.
Kiedy po dobrych pięciu minutach dyskutowania, blondyn znowu opadł swoim tyłkiem na kanapę postanowiłam w końcu poprosić go o przysługę, przed tym jednak przedrzeźniając go.

- Horan! Tak namiętnie chodziłeś, że bałam się, iż zaraz może skończyć się to wylądowaniem u sąsiadów na dole! Po za tym, kilometry nadrabiasz słońce? – parsknęłam. – A no i jeszcze jedno, mogłabym cię prosić abyś zawiózł mnie do najbliższego supermarketu? Jest zdecydowanie za zimno, zamarznę, jeśli pójdę pieszo. – próbując wymusić na nim zgodę, moją prośbę okrasiłam jeszcze smutną minką.
- No jasne! Ubieraj kurtkę, buty i śmigamy! – klasnął w dłonie Nialler – zakupy, a w dodatku spożywka, to moje drugie życie!
- Dziękuję! Idź już odpalać to swoje cacko, zamknę tylko drzwi i zaraz będę. – powiedziałam każde słowo z niewyobrażalnym dodatkiem ironii. – Ale wiesz co? Poczekaj… Nie mamy drzwi. – wysyczałam.
- Sama mnie podpuszczałaś, abym je wyważył, więc teraz nie marudź! – powiedział blondyn, który kończąc swoją wypowiedź cmoknął mnie w policzek, dosiadając się obok mnie.

*godzina później*

- Jak myślisz, jak długo jeszcze będziemy tutaj uwięzieni? – zapytałam z nadzieją, na jakąkolwiek sensowną odpowiedź.
- W sumie, to ci kolesie, już dawno powinni tutaj być. – stwierdził chłopak spoglądając na zegar wiszący na równoległej ścianie.
- To samo mówiłeś pół godziny temu!
- Wiem, ja też nie mam ochoty tutaj być. – fuknął Niall.
- A czy ty sam, nie możesz ich wstawić, geniuszu? – zapytałam z nadzieją.
- A czy myślisz, że nie chciałem? Jestem za silny. Uszkodziłem zawiasy, geniuszu. – wyszczerzył się niebieskooki.
- Jeśli Danielle zabije mnie za te drzwi, to cię zabiję, Horan.
- Spokojnie, obejdzie się bez rękoczynów, księżniczko. Obiecuję.
- Lubię, kiedy nazywasz mnie księżniczką. – nieśmiało uśmiechnęłam się, oblewając rumieńcem.
- A ja lubię patrzeć, kiedy się rumienisz. – wziął mój podbródek w dwa palce i podniósł tak, aby twarz znajdowała się na wysokości jego.

Spojrzałam w jego niebieskie oczy. Jego głębokie, piękne, barwą przypominające ocean oczy. Mój świat w tej chwili się zatrzymał. Nie obchodziło mnie nic. Kompletnie nic. Chciałam jak najszybciej przytulić się do niego, pocałować, kopnąć, cokolwiek! Byleby tylko dotknąć jego nieskazitelnej skóry. Ten stan, chyba można nazwać zakochaniem, prawda? To jest zakochanie, czyż nie? Pragnienie za wszelką cenę być przy drugiej osobie, potrzeba odczucia jego dotyku… Podobno człowiek zakochuje się wtedy, kiedy szczęście drugiej osoby jest ważniejsze od niej samej. Czyżbym zakochała się z Horanie już na początku naszej znajomości? Czy to jest w jakiś sposób możliwe?

Twarz blondyna zaczęła się zbliżać, a moje serce tańczyło dziki taniec szczęścia. Nie chciałam pokazywać tego na zewnątrz. Jak na razie, zatrzymam to dla siebie. Jeśli uznam to za stosowne, powiem mu o tym.

Chcąc przyśpieszyć swoje wkroczenie do krainy zwanej niebem rozkoszy, również stopniowo zaczęłam przesuwać twarz w stronę chłopaka. Kiedy moje usta minimalnie natknęły się na pewną przeszkodę i zarazem bramy do raju, w dole kręgosłupa poczułam stado przyjemnych dreszczy, które przeszywały całą powierzchnię mojego ciała.

Kiedy już w końcu miało nastąpić to, na co czekałam tak strasznie długo, nagle jakiś głos nad nami strasznie sapnął, a potem jak gdyby nigdy nic odkrząknął. W ciągu nonosekundy odskoczyliśmy od siebie z taką siłą, że wystarczyłoby tylko, abym siedziała dziesięć centymetrów dalej, a leżałabym na podłodze.

Jak się okazało, był to w końcu jeden, z tych wielmożnych panów, którzy mieli naprawić te cholerne drzwi. Jak zwykle, na gadaniu zeszło najdłużej. Dziwnym trafem, pan „po co pukać, skoro wchodzę nie do swojego mieszkania”, ma córkę, która jest wielką fanką chłopców. Kiedy tylko dostrzegł, że na kanapie siedzi Niall i że to właśnie z nim ugadywał się na tę felerną naprawę, nie obyło się bez telefonu do szczęśliwej dziewczynki, autografach a na koniec doszło do tego, iż to ja musiałam robić zdjęcie temu fagasowi i Horanowi. – Uroki sławy. Szczerze mówiąc, sama długo w takim gównie bym nie wytrzymała.
Sama praca nie zajęła mu więcej czasu niż piętnaście minut. Po skończonej robociźnie, Nialler, „obarczając” się winą postanowił pokazać, jakim jest dżentelmenem i pokryć wszystkie koszty. Kiedy odruchowo spojrzałam w stronę portfela, który znajdował się w  dłoniach Horana, o mały włos kolana mi się nie ugięły. Jaki normalny człowiek nosi taką gotówkę przy sobie? Ah, no tak. On, a raczej cały ten zespół nie jest normalny.

Kiedy drzwi były wreszcie naprawione, bez problemu otwierały się i zamykały, postanowiliśmy wyruszyć na wcześniej planowane zakupy.


*czterdzieści minut później*

- Jeszcze to! – wrzucił do koszyka i tak już przepełnionego słodyczami kolejną paczę żelek Horan.
- Koleś! Ile ty wpierdalasz? – wrzasnęłam na pół sklepu, jednak później tego pożałowałam, ponieważ przykuło to znaczną część klientów.

Plułam sobie w brodę, demaskując Nialla, który tak świetnie krył się przez te kilka minut bycia w tutaj przez fanami. To, co teraz działo się naokoło niego, było istnym szaleństwem! Jednak widząc ten uśmiech, który uformował się z tych jego idealnie gładkich, malinowych ust w sercu dziękowałam za to. Irlandczyk był z reguły bardzo uśmiechniętym chłopakiem, jednak to, co właśnie w tej chwili ma na twarzy, jest czym o wiele lepszym niż uśmiech. Widać, ile frajdy sprawiają takie spotkania z ludźmi, bez których on i reszta byłby nikim. Po dziesięciu minutach, kiedy już wszystkich wyściskał i podpisał każdemu autograf, ładnie przeprosił i wrócił do mnie. W połowie drogi prowadzącej do kas, wesoły Irlandczyk nic nie mówiąc wskoczył w alejkę… z chipsami. No tak, nic dziwnego. Nie zawracając sobie nim głowy, dalej kroczyłam do wyznaczonego celu. Kiedy byłam na miejscu i wypakowałam towar na taśmę, aby kasjerka swobodnie mogła go skasować. Po dwóch minutach, które dla mnie ciągły się jak wieczność, irytujące

*pik*
*pik*
*pik*

ustało, co sygnalizowało koniec towaru. Wyraźnie znudzona starsza pani podała mi kwotę, którą powinnam wpłacić. Podałam jej odpowiedni banknot, nadal wyczekując na blondyna.
- Pewnie znowu zaczepili go fani – przechodziło mi ciągle przez głowę jedno i to samo zdanie.
Mimo wszystko, bałam się jednak, że coś mogło się mu stać. Jeszcze nie wiem co, ale boję się.

 Kiedy po dwóch minutach czekania przy drzwiach, znudziła mi się ta czynność, postanowiłam pójść do samochodu.
- Szkoda, że nie mam kluczyków i zaraz zamarznę, a te siaty wydłużą mi ręce do kostek -  przewijało mi się w myślach.

Kiedy tak stałam, stałam i stałam… Może trzy minuty, może pięć, nie wiem, powoli zaczynałam zamarzać, pomimo, że temperatura była dodatnia.

Nagle ni stąd ni zowąd pojawił się Nialler, niosąc coś w rękach.
- Jeszcze nie wiem co to, ale sprawdzę to – uśmiechnęłam się do siebie w myślach.

 Nie wiem jak on to zrobił, ale przysięgam, jeszcze kilka sekund temu był dosyć daleko… Teraz stał tuż przede mną. Uśmiechnął się tak szeroko, że gdyby nie uszy, uśmiech byłby dookoła głowy.
- Proszę – wręczył mi, słodko uśmiechając się zawiniątko.
- Co to jest?
- W domu otworzysz, teraz niestety muszę odwieźć cię do domu i zbierać się, bo właśnie przed chwilą dostałem telefon od Paula, że ten występ, ten w Nowym Jorku, który mieliśmy odwołany ze względu na Harryego i twój wypadek, będzie za dwa dni, więc już dziś musimy wlecieć, aby jutro rano tam być – powiedział wyraźnie smutny blondyn, prawie na jednym tchu.
- Oddychaj! – zaśmiałam się - dobrze, więc teraz mógłbyś przesunąć się. Chciałabym przejść.
- Poczekaj jeszcze chwilę.
- Na co?
- Ktoś nam wcześniej przeszkodził, prawda? – powiedział to i słodko zatopił się w moich ustach.
Chwilę później, nasze języki toczyły już zawziętą walkę, przepychając się. 
Po chwili oderwaliśmy się od siebie, aby zaczerpnąć powietrza, jednak chciwość blondyna wzięła górę i po raz kolejny cmoknął moje usta. Teraz już bardzo subtelnie, ale strasznie słodko. Kiedy się od siebie odlepiliśmy, przerywanym oddechem, próbowaliśmy łapać powietrze.

Właśnie w tej chwili, właśnie przed sekundą zakończyłam swój pierwszy, prawdziwy, namiętny i chciany z obu stron pocałunek z Niallem.
Chłopak podniósł torby, które położyłam obok bagażnika, zapakował i wsiadł na fotel kierowcy, po czym odpalił silnik i zaczął kierować się w stronę mojego tymczasowego mieszkania.
Ja nadal nie mogąc przyswoić w głowie tego faktu, iż przed chwilą, całowałam osobę, do której coś, w jakiś sposób czuję, jeździłam opuszkami palców po lekko opuchniętych wargach, patrząc przy tym na ciągle uśmiechniętego Horana.




Definitywnie i nieodwoływanie. Zakochałam się. Zakochałam się w Niall’u Horanie. Ale nie, jeszcze mu tego nie powiem...   


________________________________
Jest dwunastka! Dawno mnie tutaj nie było, jednak postanowiłam napisać tutuaj cokolwiek w te wakacje i wiecie co? Mój pisarski bakcyl chyba znowu wraca. Strasznie się cieszę, bo to równa się z kontynuowaniem bloga! yay! :)

Chciałabym straaaasznie przeprosić za tak długą przerwę w dodawaniu rozdziałów, jednak chyba zrozumiecie mnie. Wakacje, swoje sprwy, chęć odpoczynku, takie tam pierdołki. 
Bardzo ogromne dzięki za ponad siedem tysięcy wejść. Nie mam pojęcia, jakim cudem to zrobiliście, ale kocham was. <3 

Mam nadzieję, że rozdział przypadnie wam do gustu, mi osobiście podoba się w nim bardzo mało. Prawie, że w ogóle. Nie zdążyłam sprawdzić interpunkcji, więc tym zajmę się jutro. Nie śpię od ponad 32 godzn, cały ten czas pisałam rozdział! :) Więc jeśli będą jakiekolwiek literówki, błędy to z góry 
PRZE PRA SZAM.

To chyba tyle, miłego czytania!
oliv xx

#kocham #was 


CZYTASZ=KOMENTUJESZ :)


poniedziałek, 3 czerwca 2013

Rozdział 11


PRZECZYTAJ AKTUALNOŚCI PO PRAWEJ STRONIE. 



…Szybko podbiegłam do lekko kołyszącego się blondyna.
- Dziękuję. – wysapałam w jego szyję i cmoknęłam w policzek.



Jakże wielkie zaskoczenie było, kiedy chłopak nic nie mówiąc, odtrącił mnie i pchnął w drugi koniec łazienki.
- Harry? – zapytał podejrzliwie spokojnie mój „wybawca”, zabawnie podnosząc lewą brew – chciałbyś mi może coś powiedzieć?
- Wydaje mi się… - zaczął zielonooki, lecz nie było dane mu zakończyć swojej myśli, ponieważ porywczy blondyn, któremu najwyraźniej oprócz krwi w żyłach towarzyszył także alkohol, a nawet bardzo dużo alkoholu, podbiegł do niego w przerażająco szybkim tempie i rzucił się na niego, niczym wilk na surowe mięso po czym zaczął obkładać go pięściami.
- Niall! Co ty do cholery robisz?! – zaczęłam wrzeszczeć, podbiegając do niego i tłukąc w jego plecy… swoją drogą, bardzo umięśnione plecy.
- Coś, na co ten bydlak zasługuje! Zresztą, zamknij mordę i się nie odzywaj! Po raz kolejny widzę was w dwuznacznej sytuacji! Najlepiej będzie, jeśli stąd wyjdziesz i już tu nie wrócisz. – Syknął z niewyobrażalną ilością jadu w każdym z wypowiedzianych słów, a przed moimi oczami pojawiła się… ciemność.

Myślałam, że mu na mnie zależy, jednak chyba się myliłam… A może zależało, ale już przestało? Ale… ale przecież...ugh! Tak czy siak, to boli. Cholernie.

Momentalnie się od niego odsunęłam i powoli podchodząc do ściany, ukucnęłam podnosząc kolana pod brodę i zaczęłam płakać. Po prostu. To mnie przerasta. Jeszcze niecałe dwadzieścia cztery godziny temu, wszystko było dobrze. Później w najmniej oczekiwanym momencie, zostałam potrącona przez Harry’ego. Następnie, pod wpływem impulsu pocałowałam Horana. To chyba samo za siebie mówi, że coś do niego czuję, pomimo tego, iż nie chciałam tego przyznać, jakaś cząstka mojego serca jest zajęta przez uroczego Irlandczyka… Cała ta chora impreza, śmierć rodziców Eleanor, po raz kolejny straszny Harry. Oziębły Niall. To naprawdę za dużo, jak na jeden dzień. Analizując swoje dotychczasowe życie, zastanawiam się, jaki psychopata pisał scenariusz mojego życia. Istnieje coś takiego jak szczęście? Bo mam wrażenie, że ja wyczerpałam już limit jak na jedno życie. Ale… o ironio! Przecież ja nigdy nie byłam szczęśliwa. Nigdy.

Po kilku minutach szlochania, otarłam wierzchem dłoni rozgrzane policzki i podniosłam głowę nad kolana, aby mieć dobry widok na chłopaków. Obydwaj stali pod równoległą ścianą do tej, przy której siedziałam ja i wściekłym wzrokiem zerkali to na siebie, to na mnie. W mgnieniu oka, doskoczyli do siebie i znowu zaczęli się szarpać.
- Przestańcie! – krzyknęłam i wybiegłam z łazienki kierując się do drzwi wyjściowych.

Nie dbałam o to, czy ktoś mnie zauważy, zresztą, kto mógłby zobaczyć mnie w takim stanie w środku nocy. Zapłakana biegłam przez ciemne ulice śpiącego Londynu w stronę mieszkania Danielle. Miałam nadzieję, że razem z Liamem nie ulotnili się właśnie tam. Po kolejnych dziesięciu minutach marszu byłam już pod drzwiami numer siedemdziesiąt dwa. Wsunęłam klucz do zamka i przekręciłam w prawo. Gdy po odchyleniu wiśniowego drewna zobaczyłam ciemność w mieszkaniu, przez ułamek sekundy na mojej twarzy zagościł uśmiech. Skierowałam się do mojego tymczasowego pokoju i usiadłam na łóżku. Przez chwilę, nie miałam pojęcia co zrobić. Wyciągnęłam telefon w celu sprawdzenia godziny, jednak jak szybko wyciągnęłam urządzenie z torebki, tak szybko je tam schowałam. Trzysta pięćdziesiąt siedem nieodczytanych wiadomości i dwieście sześćdziesiąt trzy nieodebrane połączenia. Po chwili jednak moja ciekawość wzięła górę i powrotem biały iphon trafił w moje chude palce. Odblokowałam telefon i weszłam w pierwszą wiadomość, potem w kolejną i kolejną której nadawcą był oczywiście Nialler

Gdzie jesteś?

Zadzwoń proszę. 

Przepraszam. 
Nie chciałem tego powiedzieć. 
To nie miało być tak.
Proszę, wybacz mi. 
Błagam! Powiedz gdzie jesteś!
Katniss, odbierz, proszę.
Gdzie jesteś? 
Odpisz! Odchodzimy tu od zmysłów! 
Gdzie jesteś? 

 Czyżby nagle zaczęli się mną przejmować? Czy oni naprawdę myślą, że jeśli są sławni, mogą mówić i robić co chcą? A gdzie w tym całym bałaganie swoje miejsce mają moje uczucia? Jeśli tak bardzo się o mnie martwią, to chyba powinni sami się do mnie pofatygować a nie wysyłać miliony wiadomości, których i tak nie przeczytam.

Nie wiedząc co ze sobą począć, sięgnęłam po duży, fioletowy zeszyt, który znajdował się pod czarną puchatą poduchą w białe kropeczki. Otwarłam w odpowiednim miejscu i zaczęłam pisać. Słowa, które pojawiały się na czystej powierzchni, były kompletnie bez sensu, jednak to dawało mi pewnego rodzaju… ulgę. Po zapełnieniu kilku stron, sięgnęłam po ołówek i zaczęłam coś szkicować. Wspominałam już, że uwielbiam rysować? Huh, chyba nie. Po jakimś czasie, z przypadkowych kresek zaczęła powstawać twarz. Chwilę później, zorientowałam się, że ta twarz należy do blondyna. Z hukiem zamknęłam zeszyt i rzuciłam go pod łóżko.
Czy to możliwe, że nawet moja podświadomość jest przeciwko mnie? Ugh!

Nie dbając o to, w jakim stanie jestem i co mam na sobie, położyłam się na miękkim łóżku i po chwili pływałam już w krainie morfeusza.

***


Dryń, dryń, dryń

Nie fatygując się nawet aby otworzyć powieki, zaczęłam po omacku szukać komórki, na którą ktoś namiętnie się dobijał już od dobrych piętnastu minut. Kiedy ją znalazłam, nie patrząc na numer rozmówcy,  nacisnęłam zieloną słuchawkę i przyłożyłam do ucha.
- Halo? – zapytałam zaspanym głosem, ziewając.
- Słuchaj Katniss, nie mam teraz czasu, aby znowu do ciebie przyjechać, więc powiem to przez to piekielne urządzenie, a wiesz jak tego nie lubię. Mam nadzieję, że jeśli powiem raz nie będę musiał się powtarzać.
- Witaj tato, u mnie wszystko w porządku, a u ciebie? – zapytałam z ironią w głosie nie domyślając się kompletnie o co może mu chodzić.
- To nie pora na żarty. Zastanów się, gdzie powinnaś teraz być?
- W krainie morfeusza! Tak, zdecydowanie, powinnam teraz spać!
- A może tak czasami wysil swój mały mózg i pomyśl, co? Chyba nie tak cię wychowywałem.
- Ty mnie nie wychowywałeś. – wtrąciłam – cały czas byłeś w trasach.
- Nie czas teraz na takie wypominanie. Czy wiesz, jaki mamy dzień tygodnia?
- Tato, do rzeczy, spać mi się chce. – ziewnęłam w słuchawkę.
- I właśnie tu jest twój problem! Wiesz gdzie powinnaś teraz siedzieć? Na lekcji, moja droga! Po raz kolejny opuszczasz szkołę! Telefony z sekretariatu się urywają! Co ty sobie myślisz?!
- Dobra, wyluzuj. Ściągnij nogę z gazu. Jutro pójdę do tego prymitywnego, obleśnego budynku, gdzie uczą zakonnice a uczniowie chodzą jak w więzieniu. Ale teraz idę spać, dobranoc tato. – powiedziałam szybko i zakończyłam rozmowę.

Teraz, na pewno nie zasnę, więc nie widzę żadnego sensu w leżeniu na tym wygodnym łóżku. Wygrzebałam się z ciepłej kołderki i ruszyłam w stronę łazienki. Kiedy weszłam do pomieszczenia i spojrzałam w lustro, chciałam uciec i zaszyć się w lasach deszczowych. To, jak teraz wyglądałam, nie opisuje nawet najgorsze przekleństwo. Tłuste, wygniecione włosy i rozmazany tusz wokoło oczu i na policzkach. Szybko ściągnęłam wszystkie wczorajsze rzeczy ze swojego ciała i wskoczyłam pod prysznic. Doprowadziłam do normalności swoją twarz, potem wzięłam się za włosy. Po wykonanych czynnościach, opuściłam łazienkę i skierowałam się z powrotem do pokoju. Po drodze zahaczyłam jeszcze o pokój Dani, jednak nie zastałam tam jej. Ani w kuchni, ani w salonie też nie było widać śladu po dziewczynie. Musiała nie wrócić do domu na noc. Ładnie się z Liamem zabawiła, no ale nie żeby mnie to interesowało.
Kiedy byłam już we właściwym pomieszczeniu, ubrałam duży ciepły sweter w kolorze kremowym w norweskie wzory, dżinsowe rurki i grube szare skarpety ze słodkimi noskami reniferów przy palcach.  Następnie podeszłam do lusterka i nałożyłam trochę pudru na policzki a później tusz na moje długie rzęsy. Kidy byłam już mniej więcej w stanie używalności, poszłam do kuchni, zrobiłam sobie kanapki z żółtym serem i kubek kakao i ruszyłam w stronę kanapy, która znajdowała się w salonie. Usiadłam i położyłam nogi na stolik, który znajdował się tuż przed moim siedliskiem. Kiedy zaczęłam jeść swoje wykwintne śniadanie, usłyszałam cichą melodyjkę, która pojawiała się zawsze przy połączeniach. Wstałam i galopem popędziłam w stronę urządzenia z którego wydobywał się ten dźwięk. Kiedy dopadłam do łóżka, znów nie patrząc kto dzwoni bez wahania odebrałam, czego jak się potem okazało, żałowałam.
- Katniss! Dzięki bogu, że w końcu odebrałaś! – odezwał się zmartwiony głos blondyna.
- Jeśli dzwonisz tylko po to, aby mi powiedzieć, że mam się wynosić i już nie wracać… Mogłeś sobie to darować. – odpowiedziałam zimnym tonem.
- Kat… Ja… Ja dzwonię po to, aby cię przeprosić.
- Witaj dwudziesty pierwszy wieku! – zakpiłam.
- Nie za bardzo rozumiem o co ci chodzi. – w tej chwili dało się usłyszeć zdezorientowanie w jego głosie.
- Dwudziesty pierwszy wiek, czas w którym przeprasza się nie osobiście a przez pośrednictwo telefonu.
- Właśnie po to dzwonię!
- Już powiedziałeś po co dzwonisz.
- Ale nie dokończyłem.
- Więc?
- Otwórz drzwi.
- Jakie drzwi?
- Frontowe.
- Nie mam ochoty.
- Katniss, proszę, otwórz.
- Nie, ponieważ ty jesteś po drugiej stronie, a ja nie mam ochoty na ciebie patrzeć. – Tak, wiem. W tym momencie zachowuje się jak dziecko, ale taka już jestem. Chyba się nie zmienię.
- Katniss! Ile my mamy lat? Pięć? Proszę, nie rób niepotrzebnego zamieszania, otwieraj.
Nie odpowiedziałam, rozłączyłam się. Po chwili, usłyszałam walenie w drzwi.
- Katniss! Otwieraj te cholerne drzwi! Otwieraj, albo wywarze je!
- No proszę, pokaż na co cię stać. – podpuszczałam go, kpiąc.



Chwila ciszy… Mocne uderzenie. Trzask.


Cholera! Udało mu się je wywarzyć! On tu idzie. – panikowałam w myślach.
- Zaraz zadzwonię po kogoś, aby naprawili te drzwi. – wyszczerzył się Niall, patrząc na mnie z miną typu „sadziłaś, że ich nie wywalę?”
- Zaraz zadzwonię na policję i oskarżę cię o włamanie!
- Dzwoń. Nic mi nie zrobią. – po raz kolejny blondas wyszczerzył swoje ząbki, które oprawione były przez aparat dentystyczny.
- Ugh! Wyjdź!
- Nie wyjdę, dopóki mnie nie wysłuchasz.
- Nie mam czego słuchać. W nocy powiedziałeś wystarczająco dużo.
- Ale to nie tak! – zaczął bronić się blondyn.
- Mów co chcesz, ja wiem swoje.
- Na miłość boską! Dasz mi to wyjaśnić?
- Nie masz co wyjaśniać. A teraz wyjdź.
- Powinnaś wiedzieć, że nie byłem wtedy sobą. Alkohol we krwi, adrenalina… Ty i Harry w dwuznacznej sytuacji… Proszę, pozwól mi to wyjaśnić.
- Powinieneś wiedzieć, że ludzie pod wpływem mówią szczerze. – fuknęłam.
Tak, wiem. Znowu zachowuje się jak dziecko, znowu nie pozwalam dojść mu do głosu, pomimo, iż serce chce, aby on to jednak jakoś wyjaśnił i żeby znowu było tak jak wcześniej, moja cholerna duma mi na to nie pozwala.  
- Powinnaś wiedzieć, że jesteś głupia! Jesteś tak strasznie głupia, że aż wstyd przyznać mi się przed samym sobą, że się w tobie zakochałem! Tak! Zakochałem się! Słyszysz? A może ci to przeliterować? Czy sądzisz, że mógłbym kazać odejść dziewczynie, którą… Chyba kocham? Ale to już chyba nie ma znaczenia… I lepiej, jeśli już pójdę. – powiedział, a raczej wykrzyczał mi to w twarz i zaczął wycofywać się do wyjścia.

Przez pierwsze sekundy, nie ogarnęłam. Po raz drugi w głowie odtworzyłam jego słowa i dopiero teraz doszło do mnie to, co on przed chwilą powiedział. Również chciałam powiedzieć mu co czuję, jednak gdy się ocknęłam jego już nie było. Wyszedł z mieszkania, które było teraz pozbawione drzwi. Przez niego. Nie czekając ani chwili dłużej, wybiegłam za nim. Dogoniłam go dopiero na parterze, kiedy miał zamiar złapać za klamkę.
- Niall! Czekaj!
- Czego chcesz? – odpowiedział sucho, a jego oczy zabłysnęły… Zaraz! Czy w jego oczach znalazły się łzy? Nie! Nie! Nie!
- Wróćmy do mieszkania i porozmawiajmy…
- A czy to ma jakikolwiek sens?
- Ma! Ty masz sens. My mamy sens! – po wypłynięciu tych kilku słów z moich ust, na jego twarzy pojawił się okropnie wielki uśmiech. Podszedł do mnie i przytulił. 






________________________________________________
Hej! <3 

Zaraz na wstępie, chciałabym przeprosić za moją bardzo długą nieobecność, jednak ilość spraw, które mam teraz na głowie jak gdyby pomnożyła się trzykrotnie plus nie miałam za bardzo pomysłu na nowy rozdział, no ale jakiś tam powstał. 


Bardzo dziękuję za 16 komentarzy pod ostatnim rozdziałem, jeju, naprawdę, dziękuję. <3
Dziękuję też za ponad 5500 wejść! ^^

Liczba obserwatorów bloga wzrosła do czternastu, oh, szalona ja, haha, więc liczę przynajmniej na czternaście komentarzy. Dobrze wiecie, jakie są one motywujące. :) 
Dzisiaj chyba na tyle. Muszę uciekać, bo za oknem burza, a ja siedzę i dodaję rozdział. Widzicie jak się poświęcam? hihi, dobra, uciekam. :) 

Do kiedyś tam. <3
#kocham #was #misie
dobranoc. <3
oliv x

środa, 24 kwietnia 2013

Rozdział 10



Naprawdę nie rozumiem, po co Louis i Zayn zorganizowali tę „powitalną” imprezę. W samym szpitalu spędziłam zaledwie dwanaście godzin, więc nie było potrzeby… No ale jak impreza, alkohol to i też ja, prawda? Oczywiście, że tak! Pomimo nie wczesnej godziny – ponieważ, oś zegarowa wskazywała już grubo po dziesiątej – chłopacy bardzo szybko załatwili sporo ludzi, trunki, nawet DJ! Chwilę po jedenastej, wszyscy zaczęli się schodzić. Nagle do mieszkania, wpadł zielonooki z dwoma skrzynkami piw i wyraźnym, niebieskofioletowym sińcem pod jednym z tych pięknych, zielonych oczu. Swoją drogą, ciekawe co mu się stało, już w szpitalu zauważyłam, dużą śliwę pod... Wróć! Powiedziałam, że on ma piękne oczy? Nie, nie, nie! Taki ktoś jak on, nie może mieć w sobie nic pięknego.

Kiedy w końcu doprowadziłam swoje głupie myśli do normalności, szybko do niego podbiegłam i nie zważając na jego głupie komentarze, wyciągnęłam dłoń w stronę jednej z skrzynek aby dostać to, czego chciałam, jednak nie było mi to dane, ponieważ z przeogromną siłą złapał mnie za lewy nadgarstek, odłożył swoje pakunki na ziemię a moje ciało przycisnął, a wręcz rzucił o najbliższą ścianę.

Widziałam jak zacisnął swój zgryz i ciężko przełknął ślinę. Jego twarz nie wyrażała żadnej emocji. Nic. Zero. Pustka. Przysunął delikatnie swoją twarz do mojej, ale na tyle blisko, żeby jego ciemne loki mogły drażnić mój policzek.
Następnie przylgnął swoim nosem do mojej szyi i zaczął smyrać ją czubkiem, cicho pomrukując.
Momentalnie zamknęłam oczy i przygryzłam dolną wargę aby po chwili poczuć miliony, przebiegających mrówek po moim kręgosłupie.

Drażnił ją przez chwilę i nagle ku mojemu zdziwieniu, a może i rozczarowaniu odsunął się ode mnie.
- Dokończymy to innym razem – mruknął niskim, ochrypłym głosem, a mnie znowu zalało ciepło od środka. Tym razem nie to przyjemne, tylko to, które wytwarza się przy wyczuciu zagrożenia. Chyba… Chyba, od tej chwili zaczynam bać się Harryego, ale to nie oznacza, że będę pobłażliwa na jego gesty i słowa. Wręcz przeciwnie, uwielbiam patrzeć na jego  irytację i tę żyłkę, która za każdym razem tworzy się na jego czole, niczym bruzda na na świeżo zaoranym polu.

- Wydaje mi się, że lekarz zabronił ci picie alkoholu, jak na razie. 
- To dlaczego właśnie podajesz mi tę butelkę? – zapytałam, podnosząc brwi, próbując sięgnąć butelkę, którą mi podawano, jednak mój rozmówca był szybszy.
- No właśnie, sam nie wiem. – powiedział i cofnął rękę w której było to, czego właśnie w tej chwili potrzebowałam.
- Harry!
- Mówiłaś coś? – zapytał, udając głupiego oblizując usta.
- Tak! Oddawaj to suko.
- Co ty powiedziałaś? – znowu użył tego niskiego, ochrypłego głosu, przysuwając się do mnie bliżej. Okej. No bez kitu! Moje serce podskoczyło do gardła.
- Umm… Że proszę, o oddanie mi butelki. – wydukałam, a on znów wrócił do swojej wcześniejszej pozycji, co polepszyło stan mojego serca [czyt. uspokoiło się]
- Wydaję mi się, że z twoich ust, wypadły inne słowa. – droczył się ze mną i według niego, było to chyba zabawne, ponieważ ten głupi uśmieszek nie schodził mu z mordy. Ja umierałam z przerażenia.

Nagle w moim umyśle, nie wiadomo skąd, jak i po co, zaczęły przewijać się różnorodne scenariusze, z chłopakiem w roli głównej, gdy potencjalnie nabijał tę śliwę, jednak żadna z nich, nie wydawała mi się zbyt realna. Napad? Wleciał na słupek? A może jakaś bójka? Serio? Jedna z najsławniejszych osób na świecie, miałby wdawać się w bójkę, której zagrożeniem było oczernienie przed całym światem? Okej, jest głupi, porywczy i nie myślący, ale chyba wie, co może a co nie, prawda?

- Co ci się stało? – wypaliłam bez namysłu, odruchowo kładąc rękę na sińcu pod okiem. Właśnie uświadomiłam sobie, że wypowiedziałam swoje myśli na głos, przez co moje policzki stały się rumiane.

Ten nic nie odpowiedział tylko w końcu wręczył mi to, o co prosiłam i na pięcie odwrócił się w stronę kuchni aby odłożyć swoje zdobycze. Ja, nie zastanawiając się ani chwili dłużej, poszłam w przeciwną stronę i zaległam na kanapie, która w tej chwili stała na środku salonu.

Kiedy w końcu usiadłam, zaczęłam zastanawiać się, czy nikt nie widział tego, co przed kilkoma minutami zaszło. Moje obawy były jednak bezpodstawne, ponieważ wszystko działo się w korytarzu przed drzwiami wejściowymi, który z salonem odgradza ściana. A to właśnie w salonie byli wszyscy.

Przez pewien czas przed oczami miałam zupełnie obcych ludzi. Nie widziałam nikogo, do kogo mogłabym się odezwać. Pośród tego dymu papierosowego nigdzie nie mogłam zlokalizować ani Danielle, ani Louisa, ani Zayna, czy Perrie… Nie będę już nawet wspominać o Horanie, który nie wiadomo gdzie wsiąkł. Ostatni raz, widziałam go zaraz po przebudzeniu. Było to mniej więcej siedem godzin temu. Od tamtego czasu, nikt z nas go nie widział. Martwię się o niego. Nigdy nie wiadomo, co może mu strzelić do głowy, a chcąc nie chcąc, chyba… Chyba jednak… Chyba jednak coś do niego czuję i nie chcę, aby cokolwiek mu się stało. Zależy mi na nim...

Gdy zawartość butelki nagle zrobiła się minusowa, postanowiłam udać się po kolejną i jeszcze jedną w zapasie, abym za chwilę znowu nie musiała iść. Nagle między salonem a wyjściem na taras, dostrzegłam kędzierzawego chłopaka, który wlepiał we mnie te swoje zielone oczy. Ich barwa jednak była nieco ciemniejsza niż zawsze. Widocznie nie odpowiadało mu to, że sięgam po kolejną i kolejną butelkę alkoholu. Co prawda, lekarz surowo mi tego zabronił, ale czy ktoś powiedział, że ja będę się go słuchać? Ja? Katniss Everdeen? Nie, do mnie to nie pasuje. Dzisiaj znowu się zaleję. Nie do nieprzytomności, tak jak już nie raz zdarzało mi się, ale może powtórzę to, co było na mojej pierwszej domówce w Londynie. Wiem, że to może być bardzo niebezpieczne. Ale czy ja się tym przejmuję? No właśnie, odpowiedź brzmi… Nie. Jak umrę, to umrę. Za dużej straty nikt nie odczuje. 

Kiedy opróżniałam już czwartą butelkę, nagle przed oczami zaczęły przewijać się znajome twarze. A może to były tylko wytwory mojej wyobraźni? Nie, zdecydowanie, były to realistyczne obrazy. Pomimo lekko już rozmazującego się obrazu, w tłumie dostrzegłam wielką burzę włosów Danielle i Liama, który trzymał ją za rękę, dziko się do niej uśmiechając, ciągnął ją w stronę schodów. Domyślam się co będą tam robić. Świntuchy.

Znalazłam też Louisa, który tańczył właśnie macarenę na masywnym, ciemnym stole, który znajdował się nieopodal kanapy, więc miałam na niego świetny widok i przy okazji ubaw „po pachy”. Całkiem zalany niebieskooki, wyginający się we wszystkie strony to nie lada atrakcja.

W Jednym z rogów pokoju obściskiwała się, znana mi para. Brunet pociągnął właśnie blondynkę w stronę drzwi od łazienki łapiąc się za krocze, na co ona odpowiedziała przygryzieniem wargi.

Wszyscy idą się pierdolić… Co za niewyżyte małpy. Kiedy przebiegłam wzrokiem po wszystkich w pomieszczeniu, znowu moją uwagę przykuł kędzierzawy brunet, który stał dokładnie w tym samym miejscu, z tym samym wyrazem twarzy, który nie wyrażał żadnych uczuć i nadal wpatrywał się we mnie tymi swoimi hi… wróć! Zielonymi oczami co przed godziną. Dziwnie się zachowywał. Dobra, może mieć wyrzuty sumienia, bo to przez niego trafiłam do szpitala i to on targnął na moje życie, przez swoją nieodpowiedzialność, to przez niego musieli odwołać swój występ w Nowym Jorku, to jego nienawidzi połowa nowojorskich fanów, no ale niech się na mnie tak nie gapi! To zaczyna być irytujące… A może to jest jego kara za to, że w ciągu kilku minut, jeszcze bardziej pogorszyłam jego stosunki z chłopcami? No hej! To on jechał jak wariat!

Nagle poczułam jak kanapa, na której siedziałam ugięła się pod czyimś ciężarem. W pierwszej chwili, myślałam, że to Harry, ponieważ zniknął z zasięgu mojego wzroku, ale kiedy obróciłam głowę w prawą stronę dostrzegłam kompletnie pijaną i zarazem zapłakaną Eleanor.
- Kochanie, co się stało? – wybełkotałam, oblizując dziwnie suche usta.
Dziewczyna jednak nic nie odpowiedziała, tylko wtuliła się we mnie z taką mocą, jak gdyby już nigdy nie chciała mnie puścić. Moja ciekawość jednak zwyciężyła i za wszelka cenę, chciałam dowiedzieć się, dlaczego znajduję się w takim opłakanym stanie. Musiało być to coś okropnego, bo inaczej nie była by chyba taka załamana tak?
- Elka, słyszysz mnie? Co się stało? – powiedziałam już pewniejszym, chodź nadal lekko bełkoczącym głosem, pokazując jej, że jednak oczekuję od niej odpowiedzi.
- Właśnie zadzwoniła moja kuzynka… - powiedziała szybko i urwała, znowu wybuchając płaczem. – Katniss, moi rodzice zginęli właśnie na drodze. Zginęli, kiedy jechali do Menchesteru z Londynu. – wysyczała i zemdlała. Najzwyczajniej w świecie, zemdlała. W moich ramionach…
Jak szybko godzinę temu, poczułam procenty w swojej krwi, tak szybko teraz one z niej wyparowały. Spanikowałam. Nie wiedziałam co mam robić. Jedyną osobą, którą mogłam poprosić teraz o pomoc i która była trzeźwa, był Harry. Ale jak na złość, zniknął on w tej chwili, w której potrzebowałam go najbardziej. Nagle ni stąd, ni zowąd przed moimi oczami pojawiła się postawna sylwetka chłopaka w lokach.
Naprawdę, teraz poważnie zaczęłam zastanawiać się, czy nie opanował on czasami jakiejś sztuczki znikania i pojawiania się? Dobra, mniejsza o to.
Wziął on bezwładne ciało Eleonor na ręce i zaniósł do pokoju gościnnego, który znajdował się za schodami. Nagle obok mnie pojawił się Louis i zaczął wypytywać co się stało. Widać było, że z niego też w natychmiastowym tempie wyparowały procenty. A może on nawet nie był pijany, tylko tak świetnie udawał? Po oddechu, który wylatywał z jego ust, dało się wyczuć, że nie miał w ustach alkoholu. On jednak potrafi być dobrym aktorem. Eh, dobra mniejsza z tym. Znowu zaczynam myśleć o rzeczach kompletnie nie pasujących do sytuacji...

W mgnieniu oka, niebieskooki zakończył całą tę domówkę. Nie zajęło mu to nie więcej niż trzy minuty. Przyszedł, wymienił dwa słowa z Harrym, wziął ciało Elki na ręce i zniknął najpierw za drzwiami prowadzącymi na hol, a potem do wyjścia. Zakładam, że właśnie w tej chwili, wiezie swoją dziewczynę w kierunku najbliższego szpitala. Jeszcze nie wiem co jej się stało, czy to zwykłe przemęczenie i stres związany ze śmiercią bliskich, czy coś poważniejszego, ale wiem jedno… Ja zaraz będę rzygać.

Harry widząc, że nie czuję się najlepiej i mam dziwne odruchy wymiotne, szybko pociągnął mnie w stronę grubego drewna, którym były drzwi do tej samej łazienki, w której przed godziną zniknęła gorąca para. Swoją drogą, zaczęłam zastanawiać się, gdzie podział się Zayn i Perrie… No przecież nie spuścili się w kiblu, co nie? Kiedy zorientowałam się jednak, że okno jest otwarte, skojarzyłam fakty i doszłam do wniosku, że po prostu wyszli z imprezy. Trochę w dość nietypowy sposób, ponieważ mogli zrobić to jak cywilizowani ludzie, przez drzwi. No ale przecież, po co zachowywać się jak ludzie, skoro można pobawić się w zwierzęta? I do tego uciekać z imprezy, którą samemu się organizowało… Dobra, mniejsza o to.

Harry ostrożnie podprowadził mnie pod muszlę, a ja momentalnie upadłam na kolana i zaczęłam wypruwać sobie flaki. Chłopak syknął tylko „mówiłem, że miałaś nie pić wredna pało!” i wyszedł z łazienki. Po kilku minutach, które dla mnie ciągnęły się jak wieczność wrócił i oznajmił, że Danielle i Liama, też gdzieś wcięło.

Okej, wszyscy pouciekali, Lou pojechał z Eleanor do szpitala, a Nialla nie ma. Jestem sam na sam z Harrym. Szczerze mówiąc, nigdy nie chciałam żeby do takiej sytuacji doszło. No bo nigdy nie wiadomo, co mu może strzelić do głowy tak? Tym bardziej, nie po tym, co przed kilkoma godzinami zrobił i powiedział. Co ten chłopak ze mną robi!? Gdyby wczoraj ktokolwiek powiedział, że będę się go bała, wyśmiałabym go. On niszczy wszystko to, na co pracowałam latami.

Kiedy moje wszystkie wnętrzności były już na zewnątrz, zmarnowana i bez sił opadłam na podłogę. Zielonooki jak gdyby nigdy nic, wziął mnie na ręce i zaniósł pod prysznic. Odstawił na ziemię, ściągnął słuchawkę z uchwytu i odkręcił wodę. Ja, nie rozumiejąc o co mu chodzi, tylko się na niego spojrzałam a on wybuchnął.

- Ogarnij się, śmierdzisz… - powiedział wręcz z obrzydzeniem.
- Sorry, siebie nie czuję. – fuknęłam i zanurzyłam ręce a potem twarz w wodzie. Tego w tej chwili potrzebowałam. Następnie napełniłam wnętrze ust tą krystaliczną cieczą aby po chwili wypluć do środka brodzika.
-  Jesteś obrzydliwa, ale seksowna. – powiedział i nagle się wyłączył. Chyba powiedział o dwa słowa za dużo… Tak! On powiedział o dwa słowa za dużo! Nie, on nie może sądzić, że jestem seksowna! Nie! Nie on! Błagam… On nie może myśleć o mnie, jak o kimś, w kim może zatopić swojego chuja. Nie. Nie we mnie!

- Co ty powiedziałeś? – odruchowo się wyprostowałam i spojrzałam na jego czerwoną twarz. Pierwszy raz widzę, jak ten wielki Harry Styles się rumieni!
- Um… Nic ważnego. – uciął – Chociaż… Nie. Powiedziałem, że jesteś seksowna. Cholernie seksowna. Nawet nie wiesz, jak na mnie działasz… - mówiąc to, prowadził mnie w stronę szafki. Nie, wróć. On nie mówił, on już dyszał… Znowu zaczął mnie przerażać. Po raz kolejny w ciągu kilku godzin, wywołał u mnie strach. Co on teraz ze mną zrobi? Zgwałci? No chyba tylko to…
- Harry, co ty robisz? – pisnęłam szybko odpychając chłopaka, czując, że dobiera mi się do spodni. Pomimo tego całego alkoholu, który znajdował się w mojej krwi, czułam wszystko dokładnie.
- No przecież wiem, że tego chcesz… - te słowa wysapał, tuż przy moim prawym uchu.
Tego już było dość, zaczęłam się miotać, szarpać… Po kilku próbach, udało mi się go na chwilę odepchnąć. Kiedy znowu zaczął się zbliżać, w drzwiach pojawił się blondyn.
- Boże! Dziękuję ci, kocham cię, od dzisiaj będę grzeczna, nawet zacznę chodzić do kościoła! Dziękuję ci, że zesłałeś go tu… - zaczęłam wykrzykiwać w myślach i szybko podbiegłam do lekko kołyszącego się blondyna.
- Dziękuję. – wysapałam w jego szyję i cmoknęłam w policzek. 


____________________________________________________
Jest dziesiątka! Nie było mnie tu prawie miesiąc, ale napisałam strasznie długi rozdział.
Mam nadzieję, że chociaż trochę wam to wynagrodziłam.
Zmieniłam też wygląd bloga. Znowu. Podoba się wam? :) Dziękuję wspaniałej Violent, że znowu coś dla mnie stworzyła. <3
Liczę na komentarze, szczere opinię no i to co najważniejsze, solidną krytykę! Dziękuję też za prawie 4000 wyświetleń. :) Miło mi, że ktoś to jednak czyta. :)
Kolejny rozdział, mam nadzieję, że pojawi się szybciej, ale wiecie, robi się coraz cieplej, wakacje tuż, tuż. Oceny trzeba poprawiać i wyciągać... Na prawdę nie ma tyle czasu na pisanie. No dobra, życzę wam miłej lektury.
 Dobranoc! 
#kocham #was #misie. <3
~oliv 

ps. jak wam się podoba taki "straszny" Harry?

niedziela, 31 marca 2013

Rozdział 9


*Niall*

 Horan! Ty głupia blond świnio! Stój wreszcie! Nie mam siły za tobą biec dalej! – krzyknęła Katniss.
- Idź sobie do tego swojego Stylesa! Obydwaj jesteście siebie warci. Zakłamani, fałszywi…
- Ale to nie tak!
- A niby jak?! Wiem co widziałem!
- Może widziałeś, ale nic nie wiesz!
- Wystarczy że widziałem. – warknąłem, odwracając się w stronę wyjścia.
- Horan idioto! Czekaj. – Znowu zaczęła za mną biec, a kiedy mnie dogoniła, zachłannie wpiła się w moje usta.
Odwzajemniłem pocałunek, bo szczerze mówiąc, tego w tej chwili pragnąłem. Pragnąłem poczuć smak jej ust. Jednak po krótkiej chwili mojej rozkoszy, usłyszałem donośne wołanie z drugiego końca, szarozielonego korytarza.
- Panno Everdeen! Co pani wyprawia?! – obruszył się mężczyzna, ubrany w biały kitel, na widok Katniss. - Ale mi to już, do sali! Czy pani jest nie poważna?! – wrzeszczał na pół szpitala, łapiąc się za głowę. – A ty młodzieńcze, lepiej stąd wyjdź, nie mam zamiaru więcej cię tutaj widzieć! To jest szpital a nie jakieś miejsce schadzek! - Oj, nie jest dobrze. Rozwścieczyłem samego ordynatora. Chyba jednak lepiej będzie, jeśli naprawdę zmyję się stąd.
***

Kiedy siedziałem na ławce przed szpitalem, po kilku minutach ze środka wyszedł Harry.
- E, Harry! – zawołałem za nim, kiedy zmienił kierunek drogi, aby nie natknąć się na mnie.
- Czego chcesz? – syknął, podchodząc bliżej.
- Chciałem się tylko spytać, czy nic ci nie jest.
- Żyję. Jestem cały, jesteś ślepy, czy coś z tobą nie tak?
- Po prostu chciałem być miły, ale jak widać, ty nie umiesz już ze mną normalnie rozmawiać.
- Jak mogę normalnie rozmawiać z osobą, która chce w tak perfidny sposób wykorzystać Katniss? Huh, myślisz, że ja nic nie wiem? – uśmiechnął się chamsko.
- Ale o czym ty mówisz? – głupio go zwodziłem. Cholera! Skąd on wie o tym kurewskim zakładzie?! Przecież jego już nie ma…
- Nie udawaj idioty, przecież wiem, że chcesz się tylko i wyłącznie przespać z nią, aby wygrać zakład. Czy ty myślisz, że jestem ślepy i głuchy? Myślisz, że ja o niczym nie wiem? Uważałem cię za porządnego chłopaka, jednak myliłem się. – powiedział i splunął obok czubka mojego lewego buta.
Nie wiem czemu. Naprawdę, nie wiem czemu, ale pod wpływem chwili podniosłem się z ławki i uderzyłem go w twarz. Wiem, że ten zakład to nie był dobry pomysł, ale to chyba nie powód, żeby stwierdzić czy jestem porządny, czy nie. Prawda? A może on ma rację? Cholera!
- Jesteś jakiś pojebany! Tak bardzo prawda cię boli? – krzyknął Styles, łapiąc się za krwawiący nos. Po chwili jego sylwetka zniknęła z mojego pola widzenia…
Resztę dnia, spędziłem u Josha. Do samego wieczora topiłem smutki w wódce. Devine, jako dobry przyjaciel, cały czas był przy mnie i pomagał mi opróżniać butelki. Po czwartej, straciłem rachubę. Jednak cały czas czułem wewnętrzną potrzebę wlewania w siebie tego okropnego, lecz przynoszącego ulgę trunku i nie miałem zamiaru na tym zaprzestawać…



*Katniss*

Pocałowałam Nialla. Sama z siebie. Chyba jednak, coś do niego czuję. Chyba jednak, odczuwam potrzebę jego bliskości. Chyba jednak gubię się w tym wszystkim… Po tym felernym zdarzeniu z ordynatorem, blondyn zniknął. Dzwoniłam do niego chyba z siedem razy. Nie odbierał. Czyżby nagle mu przeszło? Ale czy to możliwe, że tak szybko? To nie może być prawda, tak? Jeśli mam być szczera, od tych dwóch godzin, cały czas jestem przybita. Przed osiemnasta do sali wpadła cała gromada. Wszyscy, Louis, Danielle, Perrie, Eleanor, Liam, Zayn nawet Harry. Co bardzo mnie zdziwiło. Jednak jeszcze bardziej zdziwił mnie brak Nialla z nimi.
- Gdzie Niall? – zapytałam, kiedy tylko wszyscy władowali się do pomieszczenia.
- Też się cieszę, że cię widzę słońce! – Krzyknął Lou i rzucił się na łóżko, w którym leżałam. Przez około pięćdziesiąt sekund tulił mnie do siebie a mi coraz bardziej brakowało tlenu.
- Tomlinson! Przecież zaraz ją udusisz! – krzyknęła w przerażeniem Eleanor. – Po jej ostrzeżeniu, Louis od razu poluźnił uścisk, jednak chyba nie miał zamiaru mnie puszczać.
- Całkiem wygodne, te szpitalne łóżka, chyba tutaj zostanę. – wyszczerzył się Tommo, gramoląc swój duży tył jeszcze bardziej do łóżka.
- Ale wiesz, że my się tutaj nie zmieścimy, prawda?
- Co się nie zmieścimy! Położysz się na mnie i wszystko cacuś glancuś!
- Ekhm, nie zapominaj się Tomlinson. – odchrząknęła Elka przewracając oczami.
- Oj kochanie, nie bądź zazdrosna. Ja tylko troszczę się o naszą małą kalekę. – pogodnie uśmiechnął się Lou w jej stronę.
- Przypominam, że ta kaleka ma sprawne ręce, więc zaraz ty, możesz mieć nie sprawne nogi, ręce… Ewentualnie możesz być pozbawiony czegoś takiego jak nerka!
- Wystarczy nam już jeden z jedną nerką – wtrąciła się Dani.
- Danielle! Ja po prostu mam za duże serce i na nerkę nie starczyło miejsca. – Bronił się Liam.
- No ależ oczywiście, miśku. – zaśmiała się Dani, całują swojego chłopaka w czoło. Kurczę! Słodko razem wyglądają. Nie wiem, jak mogłam się na nią złościć, za to, że mi nie powiedziała… Ale to, stare dzieje!
Zanim przywitałam się z wszystkimi minęło piętnaście minut. Po pół godziny, na łóżku leżałam nie tylko ja i Lou. Z drugiej strony zakorzenił się Zayn, którego za Chiny nie dało się usunąć z powierzchni materaca.
- Malik! Grubasie! Złaź!
- Co ty powiedziałaś?
- Że jesteś grubasem i zajmujesz więcej miejsca niż ja i Louis! – wytknęłam mu język.
- Teraz tego pożałujesz, małpo! – oparł się na łokciach, podniósł swoje wielkie cztery litery i zaczął mnie łaskotać.
- Hahahahhah! Ała! Hahahahahah, Malik! Dość hahahaha, dość! Masz hahahah bardzo hahahaha zgrabny tyłeczek! – próbowałam przekazać mu, coś, jednak przez mój śmiech, chyba nie zrozumiał przekazu.
Nagle do sali wpadł ten sam ordynator, który ze szpitala wywalił Nialla. Kiedy zobaczył całe to bydło w pomieszczeniu pięć na osiem metrów i nasza trójkę na łóżku złapał się za głowę i ze złości aż zrobił się cały czerwony.
- Oj, zaraz nam ktoś tu wybuchnie. – szepnął mi na ucho Malik, a ja momentalnie wybuchłam niepohamowanym, dzikim śmiechem.
- Co tu się wyprawia?! Proszę natychmiast opuścić szpital! To miejsce dla osób chorych, a nie zoo! – znowu zaczął zdzierać gardło z naszego powodu.
Oczywiście wszyscy go posłuchali, oprócz Louisa.
- A pan czeka na gorące oklaski, przepraszam bardzo? – zwrócił się w stronę chłopaka starszy pan.
- Jeśli mógłbym prosić – uśmiechnął się ciepło Louis.
- No chyba sobie młodzieńcze kpisz w tej chwili ze mnie! – oburzył się.
- Ależ skąd! Ja? No gdzie tam! – zapewniał go Tomlinson.
- Mógłby pan wreszcie opuścić teren szpitala?
- Mógłbym… Ale nie chcę. – znowu zabłysnął swoim szerokim uśmiechem.
- Co za niewychowane dzieci! – kręcąc głową, powtarzał pod nosem ordynator opuszczając salę.
- Znowu stanęło na moim! – wrzasnął Lou, a ja popchnęłam go tak, aby zleciał z łóżka. Cel był taki, aby z niego spadł, jednak spadając, zahaczył o kabelek kroplówki, którą nadal miałam wpięta w wenflon. Woreczek z zawartością spadł z haczyka i wylał się na głowę chłopaka. Ciecz wpadła w jego oczy a on momentalnie zacisnął je i próbował wstać. Kiedy wstał, odruchowo oparł się on o stoliczek na którym stała cała aparatura, pod która byłam podłączona podczas mojej chwilowej śpiączki. Stoliczek, który był na kółkach odjechał do tyłu, cały sprzęt spadł na podłogę a za nim Louis. Momentalnie do pomieszczenia wpadł nie czerwony, lecz fioletowy już doktor a wraz z nim cała reszta.
- Co do cholery zrobiłeś, nędzny gówniarzu?!
- No spadłem z łóżka. Zahaczyłem o stojak od kroplówki, zawartość woreczka wylała mi się na twarz i zniszczyłem sprzęt. Nie wiem o co pan robi takie zamieszanie!
- Jak to, o co robie zamieszanie! Wiesz gówniarzu ile ten sprzęt kosztuje?
- Nie, ale domyślam się, że nie dużo, bo strasznie stary jest. – powiedział Lou z głupim uśmiechem, a ja momentalnie parsknęłam śmiechem.
- Skoro to dla ciebie żaden problem, to zaraz wyłożysz mi pięć tysięcy funtów, na nowy!
Tomlinson, bez większego zainteresowania, wyciągnął portfel z tylniej kieszeni i podał lekarzowi odpowiednią sumkę.
- Ma pan szczęście, że przed wizytą u mojej księżniczki – wskazał na mnie – odwiedziłem bankomat, wie pan, jest ona bardzo wymagająca. – puścił mu oczko.
- Lou! Nie podrywaj lekarza na moich oczach – szepnęłam do niego na tyle cicho, aby ten stary pryk tego nie słyszał.
- A, dopóki pamiętam – Tutaj ma pani wypis, może się pani stąd wynosić, pan również – spojrzał surowo na Louisa.
- Już się robi, panie doktorze! – zasalutowaliśmy z Tomlinsonem jednocześnie. 


___________________________________________________

Mega krótki. Mega nudny. Mega mi się nie podoba. Padam na twarz. Dobranoc. 

A i jeszcze jedno. CZYTASZ=KOMENTUJESZ. nie ma komentarzy, nie mam motywacji. A dobrze wiecie, jak to jest pisać dla nikogo... jescze raz, dobranoc, oliv. xx

piątek, 29 marca 2013

Rozdział 8


*Harry*

- Liam… zapomniałem mojego naszyjnika! – syknąłem w stronę przyjaciela
- Młody! Zawsze czegoś zapominasz! Nie mamy czasu na to, aby się po niego wrócić.
- Ale ja bez niego nie wyjdę na scenę!
- No to masz problem. Nigdzie się nie wracamy. Już i tak się spóźniliśmy!
- To ty masz problem! Przylecę następnym samolotem. – powiedziałem i wybiegłem z samolotu, który za kilka minut miał startować.
- Harry! Co ty robisz!? – wrzeszczał za mną Liam.
- Ja muszę po niego jechać! – odkrzyknąłem mu oddalając się od niego.

Naszyjnik, który dostałem od matki kiedy szedłem do XF. Był on ze mną od początku mojej kariery. Zawsze przy mnie. Nie mogę jechać bez niego. Wiem, dziwne… Ale on daję mi więcej wiary w siebie. Kiedyś zapomniałem go na siebie założyć. Zepsułem cały występ. Może tylko sobie to wmawiam, że on mi pomaga? Może on nic mi nie daje? Jednak kiedy mam go przy sobie, mam wrażenie, jak gdyby mama była przy mnie… Jak gdyby cały czas mi dopingowała… Podczas moich przemyśleń, jechałem już w stronę mieszkania wynajęta taksówką. Pół godziny później byłem na miejscu. Dałem kierowcy odpowiedni banknot i szybkim krokiem ruszyłem w stronę drzwi wejściowych. Przekręciłam klucz w zamku i pędem pobiegłem do swojej sypialni. Na szczęście naszyjnik był na swoim miejscu. Nie musiałem szukać go w tym bałaganie, który panował w pomieszczeniu. Złapałem go w dłoń i zbiegłem na dół. Z kuchni wziąłem butelkę wody, która stała na wyspie i wybiegłem z domu. Wpadłem do garażu jak strzała i wsiadłem w czarnego Renge Rover’a. Musiałem jak najszybciej dostać się na lotnisko i zabukować jakieś bilety. To, że dzisiaj dostanę się do Nowego Jorku było jak jeden do stu. Ale musiałem próbować. Wskazówka na liczniku, nie zmieniała swojego miejsca. Cały czas wskazywała sto kilometrów na godzinę. Nie było to bezpieczne, ponieważ o tej godzinie przez miasto przewija się wiele ludzi. Kiedy zatrzymałem się na czerwonym świetle, odczułem potrzebę napicia się. Kiedy gwint butelki miałem już w ustach, światło zaczęło zmieniać barwę na zieloną. Ruszyłem nie patrząc na nic i to był błąd. Nagle na przejściu dla pieszych znalazła się jakaś dziewczyna. Skończyło się na tym, że wylądowała ona na mojej masce. Ale chwila… Chwila, moment. To jest Katniss. Boże! Potrąciłem Katniss! Szybko wyskoczyłem z samochodu i zacząłem ją cucić. Miałem nadzieję, że uda mi się ją obudzić bez interwencji lekarzy. Jednak kiedy ujrzałem strużkę szkarłatnej cieczy płynącej wzdłuż jej twarzy dłonie momentalnie powędrowały do tylniej kieszeni w której znajdował się telefon. Opuszkiem kciuka, stuknąłem trzy razy w szybkę iphona i połączyłem się z dyspozytorem. Karetka miała zjawić się za pięć minut. Z sekundy na sekundę, wkoło samochodu zbierało się coraz więcej gapiów. Następny telefon, który wykonałem był do Danielle.
- Potrąciłem Katniss. Nie wiem co z nią jest. Leży nie przytomna na masce mojego samochodu. – mówiłem dławiąc się łzami. Od samego początku naszej znajomości, pokazywałem wszystkim wokoło, jak bardzo nie darzę sympatią tej dziewczyny. Prawda była zupełnie inna. Plułem sobie w brodę, że nie sprawdziłem, czy może nikt nie chce przejść na drugą stronę jezdni.  
- Styles! Coś ty zrobił?! Boże… - wyraźnie dało się usłyszeć, że zaczęła płakać – Gdzie?! Jak?! Jeżeli coś jej się stanie, pamiętaj że będziesz następny! – warknęła i rozłączyła się.
Kolejny telefon wykonany był do Liama. Jednak zamiast jego głosu, usłyszałem tylko „abonament tymczasowo niedostępny”. Pewnie na górze nie ma zasięgu. Spróbuję później. – pomyślałem. Chwilę później, usłyszałem karetkę, która jechała w nasza stronę na sygnale. Włożyli nieruchome ciało Kat na nosze, które później wsadzili do karetki i odjechali. Jeden z lekarzy, prosił mnie abym też udał się na oddział, żeby mnie zbadali tak wiec zrobiłem. Wsiadłem w samochód i ruszyłem za zielonożółtym pojazdem.

*Katniss*

Kiedy chłopacy zapakowali się do samolotu, postanowiłam, że pójdę się przejść i przemyślę całą sprawę z Niallem. Coraz bardziej wymyka się ona spod kontroli. On coraz częściej daje mi do zrozumienia, że coś do mnie czuje, a ja nie umiem tego odwzajemnić… A może boję się posunąć o krok dalej? Może boję się późniejszego złamanego serca? Nie mam pojęcia, wiem jedno… Strasznie boję się tego co mogło by być.
- Dzisiejszą szkołę sobie odpuszczam. – oznajmiłam Danielle – Idę się przejść, muszę przemyśleć kilka spraw. Dobrze wiesz, jakich…
- Dobrze, ale uważaj na siebie – powiedziała przytulając mnie – Ja wracam do mieszkania, a potem jadę na zajęcia. Do zobaczenia wieczorem – cmoknęła mnie w policzek i poszła. Zanim zmyłam się z lotniska, pożegnałam się jeszcze z Pezz i Eleanor i umówiłam się z nimi na wieczorną kawę.

Kiedy przechodziłam przez pewien urokliwy park, przede mną spacerowała starsza para, która trzymała się za ręce. W pewnym momencie ten starszy pan powiedział do swojej żony „Kto by pomyślał, jakiś czas temu nie chciałaś mi dać szansy, bałaś się, że cię skrzywdzę, a dzisiaj obchodzimy pięćdziesiątą rocznicę ślubu. Kocham cię Heleno.” Czy to jakiś żart? Ci ludzie byli podstawieni, prawda? Chyba jednak będę musiała porozmawiać z blondaskiem. Jednak nie jestem sama. Jednak tacy ludzie jak ja, istnieją. Jednak nie tylko ja boję się odrzucenia, nie tylko ja boję się konsekwencji swoich czynów… Chyba jednak najlepszym rozwiązaniem będzie rozmowa z nim… Poczekam aż wróci z Amerki i wtedy to zrobię. Obiecuję. Kiedy wychodziłam z parku, chciałam przejść na drugą stronę, aby dojść do jakiegoś spożywczego, ponieważ od samego rana nie miałam nic w ustach, a mój brzuch coraz bardziej przypominał o swoim istnieniu. Kiedy doszłam już do pasów, światło zaczęło zmieniać się z zielonego na czerwone, jednak zdecydowałam się przejść. Zanim jednak to zrobiłam, dokładnie sprawdziłam czy aby na pewno, nic nie mogło by targnąć na moje życie i zdrowie. Najbliższy czarny rang rover znajdował się sto metrów dalej, zatrzymany najprawdopodobniej ze względu koloru światła. Stwierdziłam, że jeśli przebiegnę przez zebrę, zdążę. Jak zaplanowałam, tak zrobiłam. Byłam już prawie na drugiej stronie, jednak ten samochód, który był tak daleko znalazł się przy mnie sekundę. Uderzył we mnie i poczułam silny ból wydobywający się z wnętrza mojej głowy a przed oczyma zaświeciła mi ciemność…


*Harry*

Przy szpitalnym łóżku siedziałem już drugą godzinę, a ona jak leżała, tak leżała. Na krześle przy ścianie siedziała Danielle ciągle mierząc mnie groźnym wzrokiem. W tej chwili, zacząłem się zastanawiać, czy aby na pewno ta dziewczyna darzy mnie choć odrobinę swoją sympatią. Ale nie dziwię się jej… Też miałbym żal do kogoś, kto prawie zabił mojego przyjaciela. Z jej perspektywy mogło by to wyglądać tak, że zrobiłem to specjalnie, bo niby nie lubię Katniss. Z resztą, pewnie właśnie tak to wyglądało i cała reszta będzie myślała to samo, jednak nikt nie zna prawdy… Z Lou oddalamy się od siebie coraz bardziej, nie tylko przez to, że zaniedbuję zespół przez swoje imprezy, ale w większej części ze względu na fanki. To one wymyśliły sobie jakiegoś Larry’ego, którego wcale nie ma. O reszcie chłopaków, wolę nawet nie wspominać. Czasami nawet zwykłego, pierdolonego „cześć” nie możemy powiedzieć w swoją stronę. Szczerze mówiąc, tylko przed kamerami i fankami pokazujemy, jak jest kolorowo. W rzeczywistości, wszystko jest szare i chujowe. Ja wiem, że to wszystko z mojej winy… Ale ja tak nie chcę. Chce, żeby było jak dawniej. Żeby było tak, jak w dwu tysięcznym dziesiątym. Chcę starych nas. Ja już tak nie mogę dłużej…
- Zadzwoniłeś chociaż do chłopaków, mało myślący idioto? – warknęła w moją stronę Danielle, przerywając moje wewnętrzne przemyślenia.
- Tak… To znaczy, nie. Liam nie miał zasięgu.- odpowiedziałem zrezygnowany.
- Czasami zastanawiam się, czy aby na pewno jesteś już dorosły. Coraz częściej zachowujesz się jak dzieciak! Jak rozkapryszona głupia gwiazdka! – zaczęła mi wrzucać Dani. Ale nie mam jej tego za złe, wiem, że ma rację. – Przepraszam… Nie chciałam tego powiedzieć. – podeszła do mnie i przytuliła mnie. – Ja idę zadzwonić do reszty. Powinni wiedzieć, dlaczego… Właśnie! Dlaczego nie poleciałeś z nimi? – zdezorientowana dziewczyna, zapytała dlaczego nie ma mnie z resztą w samolocie, lecącym do Ameryki.
- Zapomniałem tego – wskazałem na moją szyję.
- Serio? Hahahahahaha, wróciłeś się po naszyjnik? I przy okazji o mało co, nie zabiłeś Katniss?! Wszystko z tobą w porządku?
- Nie! Nic nie jest w porządku! – wybuchnąłem, chciałem wszystko jej wyśpiewać, jednak powstrzymałem się. Nie będę zgrywać ofiary, która nie umie swoich spraw załatwić sam. Zrobię to inaczej, po swojemu… Danielle, pokręciła tylko głową z dezaprobatą i wyszła z pomieszczenia.
Chwilę po jej wyjściu, Katniss zaczęła się chyba wybudzać. Nie wiem, nie chciałem siać paniki. Może to tylko moje dzikie urojenia. Jednak kiedy po raz drugi ścisnęła moją rękę, którą cały czas trzymałem na jej drobnej dłoni, wiedziałem że jednak wraca do rzeczywistości. Kiedy uchyliła jedno oko, byłem wręcz pewny tego, ze zaraz zacznie funkcjonować. Nagle do sali weszła Danielle. A ja całkiem zapomniałem o wybudzającej się Katniss, leżącej na ohydnym, szpitalnym łóżku.
- Witaj dwudziesty pierwszy wieku – powiedziała dziewczyna, siadając tam, gdzie ostatnio. - Chłopacy już wiedzą, właśnie wracają do Londynu. Odwołali występ, fani cię nienawidzą, z reszta Niall też, a o dwudziestej masz jechać na spotkanie z Paulem.
- Kurwa. – warknąłem, ale na tyle cicho, aby Dani tego nie usłyszała.
- Nie ma co płakać, nad rozlanym mlekiem. Nie chciałeś tego zrobić, chyba to zrozumieją. Wypadki chodzą po ludziach, jednak… Tobie te wypadki i wpadki zdarzają się coraz częściej, Styles.
- Danielle, ja już nie daję sobie rady. Nie wyrabiam psychicznie. To wszystko zaczyna mnie zabijać od środka, rozumiesz? Ja nie mam już nawet z kim pogadać… Wszyscy mnie nienawidzą. – pierwszy raz się jej żaliłem, pierwszy raz od jakiegoś czasu w ogóle mówiłem coś szczerze. Pierwszy raz, mówiłem coś, co leżało mi na sercu.
- Harry, widzę to. Ale ty nie chcesz dać sobie pomóc. – przerwała na chwilę, podeszła do mnie i mnie przytuliła. – Wszyscy cię kochają, jesteś naszym małym Curly, nie pamiętasz już? – mówiła dalej, głaszcząc mnie po plecach.
- Dani… Patrz! Katniss! Ona się budzi!
- Pójdę po lekarza, nic nie rób – podniosła się z podłogi i wyszła z pomieszczenia w poszukiwaniu jakiegoś starszego pana w białym fartuchu.
- Katniss, słyszysz mnie? – zapytałem z nadzieją, pochylając się nad nią.
- Ha..y? Gd..e ja je..se..m? – wychrypiała.
- Jesteś w szpitalu, słońce – odpowiedziałem jej, przełykając gulę, która utworzyła się wraz z wypowiedzeniem ostatniego słowa. Dopiero po fakcie zrozumiałem co powiedziałem. Przecież ona może wszystko potem pamiętać. Jaki ja jestem głupi! – karciłem sam siebie w myślach.
- Słońce? Słońce to świeci na niebie. Ja jestem Katniss, a dla ciebie królowa i pani Katniss. – fuknęła w moja stronę. Dochodziło do mnie tylko jedno.
Wybudziła się.
Nic jej nie jest.
Nie straciła pamięci.

- Możesz mi wytłumaczyć kilka rzeczy, idioto? – zapytała, po chwili ciszy.
- Oczywiście.
- A więc, dlaczego tutaj jestem. Dlaczego jestem poprzypinana do tej całej aparatury? Dlaczego nie ma cię z chłopakami, tylko siedzisz tutaj? Dlaczego twoje oczy wyglądają jak gdybyś płakał?
- Strasznie dużo pytań zadajesz.
- Wiem.
- A więc…
- A więc?
- A więc…
- No mów w końcu, idioto!
- A więc…
- Powiesz jeszcze jedno „a więc” a ukręcę ci łeb, zgniła maszkaro.
- A więc…
- Przestań kurwa!
- Ja pierdole! Pozwól mi w końcu dokończyć, a nie się wcinasz głupia idiotko. A więc, jesteś tutaj, bo miałaś wypadek. Jesteś podłączona do tego wszystkiego, bo musisz. Jestem tutaj, bo musiałem wrócić się po coś do domu. Moje oczy wyglądają jak wyglądają, ponieważ płakałem. Przez ciebie. Tak! Przez ciebie. Myślałem, że się nie wybudzisz, a jeśli już to zrobisz, stracisz pamięć. Przeze mnie. Jednak teraz żałuję, że nie zabiłem cię.

*Katniss*

- Kiedy otwarłam oczy, byłam w jakiejś ohydnej, szarej sali. Nie znam tego miejsca. Nagle zorientowałam się, że leżę na łóżku. A to musi być szpital, ponieważ zza ucha wydobywa się charakterystyczne pikanie sprzętu lekarskiego.
- Ha..y? Gd..e ja je..se..m? – wychrypiałam.
- Jesteś w szpitalu, słońce – odpowiedział mi Harry. Zaraz, Harry!? Co on tu robi?! Dlaczego on tak do mnie mówi? Dlaczego wygląda, jak by płakał przez pół dnia?
- Słońce? Słońce to świeci na niebie. Ja jestem Katniss, a dla ciebie królowa i pani Katniss. – fuknęła w jego stronę. - Możesz mi wytłumaczyć kilka rzeczy, idioto? – zapytałam po chwili.  
- Oczywiście.
- A więc, dlaczego tutaj jestem. Dlaczego jestem poprzypinana do tej całej aparatury? Dlaczego nie ma cię z chłopakami, tylko siedzisz tutaj? Dlaczego twoje oczy wyglądają jak gdybyś płakał?
- Strasznie dużo pytań zadajesz.
- Wiem.
- A więc…
- A więc?
- A więc…
- No mów w końcu, idioto!
- A więc…
- Powiesz jeszcze jedno „a więc” a ukręcę ci łeb, zgniła maszkaro.
- A więc…
- Przestań kurwa!
- Ja pierdole! Pozwól mi w końcu dokończyć, a nie się wcinasz głupia idiotko. A więc, jesteś tutaj, bo miałaś wypadek. Jesteś podłączona do tego wszystkiego, bo musisz. Jestem tutaj, bo musiałem wrócić się po coś do domu. Moje oczy wyglądają jak wyglądają, ponieważ płakałem. Przez ciebie. Tak! Przez ciebie. Myślałem, że się nie wybudzisz, a jeśli już to zrobisz, stracisz pamięć. Przeze mnie. Jednak teraz żałuję, że nie zabiłem cię.
Wypowiedział ostatnie słowa, a ja momentalnie zalałam się łzami. Dlaczego? Sama nie wiem. Zaczęłam się szarpać i chciałam podejść do Stylesa i uderzyć, cokolwiek, jednak te wszystkie kabelki i rurki uniemożliwiały mi to. Nagle poczułam zaciskające się ramiona na rękach i ciche szepty z prośbą o uspokojenie.
-Przepraszam…
To był Harry. Poznałam jego charakterystyczny zapach perfum. Pytanie, skąd znam jego zapach? Wczoraj się do mnie przystawiał, prawda? Dobra, nieważne. Nie mając siły, na dalsze szarpanie się, po prostu odpuściłam i odwzajemniłam uścisk. Sama nie wiem dlaczego. Nagle w drzwiach pojawiła się Danielle, a za nią Niall. Kiedy zobaczył mnie razem z Harrym, z którym tkwiłam w uścisku odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę wyjścia. Ja szybko wyswobodziłam się z ramion Stylesa i nie zważając na wszystkie kable, jakimi byłam przykuta do tego cholernego łóżka rzuciłam się w pogoń za Horanem. Co za paranoja. Cały czas boję się o to, że to on mnie zrani, że to ja będę mieć złamane serce, a tak właściwie to ja cały czas ranię jego.
Kiedy biegłam przez korytarz, o mały włos nie zabiłam Lou, który myślał, że biegnę w jego stronę i stanął na środku przejścia i rozłożył ręce.
- Przepraszam! – krzyknęłam nawet nie obracając się za siebie. – Horan! Ty głupia blond świnio! Stój wreszcie! Nie mam siły za tobą biec dalej! – krzyknęłam tym razem do Nialla, siadając na pierwsze lepsze krzesełko, które stało przy jednym z wejść do szpitalnych sal.
- Idź sobie do tego swojego Stylesa! Obydwaj jesteście siebie warci. Zakłamani, fałszywi… - mówił w moją stronę, ze łzami w oczach Niall.
- Ale to nie tak!
- A niby jak?! Wiem co widziałem!
- Może widziałeś, ale nic nie wiesz!
- Wystarczy że widziałem. – warknął w moją stronę odwracając się do wyjścia.
- Horan idioto! Czekaj. – Znowu zaczęłam za nim biec i kiedy już go dogoniłam, zachłannie wpiłam się w jego usta…

___________________________________________
jest ósemka!  chyba nawet jestem z niego zadowolona. pisałam go caaaaaluśki dzień. A pomysł na niego, wpadł mi do głowy, uwaga... podczas pobytu w kościele. hahah, ale jestem krejzol, co nie? XD  Jest on pisany w przeważającej części z perspektywy Harry'ego, więc jest coś nowego. :) W ogóle, jest to najdłuższy rozdział w całym opowiadaniu, jak na razie. Nie mam pojęcia, czy jest on dobry pod względem interpunkcji i tak dalej, ale nie mam siły go już sprawdzać. Zajmę się tym jutro. w rozdziale nie ma także żadnych gifów ani zdjęć, tym także zajmę się jutro, chociaż nie ma tego dużo, nie mam już na to wszystko siły. Dziękuję za 1800 wejść. *-* Dziękuję każdemu z osobna, za poświęcenie chociaż tych cennych pięciu minutek swojego życia, na przeczytanie tego szajsu. :') Chciałabym wam jeszcze życzyć
WESOŁEGO ALLELUJA I SMACZNEGO JAJKA. :) 
dobranoc dzióbki, oliv xx 

sobota, 23 marca 2013

Rozdział 7




- No dalej, śpiochu! Nie spędzisz kolejnego dnia w łóżku! – wrzeszczała mi nad uchem Danielle. – Daje ci ostatnie pięć minut. – powiedziała i wyszła.
Nie robiąc sobie nic z jej próśb i gróźb przewróciłam się tylko na drugi bok, nakryłam kołdrą po sam czubek głowy i dalej spałam. Po kilku minutach, a może godzinach, do pokoju ponownie wpadła Dani.
- No chyba sobie żarty robisz… Jest po szesnastej! Co ty sobie mała wyobrażasz? Ze mną nie będziesz całymi dniami spać, o nie! Wstawaj! – wrzeszczała zirytowana trzy razy mocniej niż wcześniej, ciągnąc mnie za nogi zwisające za łóżkiem.
- Nigdzie się stąd nie ruszam, tu mi wygodnie. – syknęłam w jej stronę.
- Czyli mam rozumieć, że dzisiaj nigdzie nie wychodzimy?
- Tak, przynajmniej ja nie wychodzę, a teraz bądź tak łaskawa niewiasto i wyjdź z tej oto komnaty. – warknęłam.
- No dobrze, skoro tak mówisz, to sama pójdę na imprezę.
- Imprezę, powiadasz? – momentalnie podniosłam się do pozycji siedzącej, a w moich oczach można było ujrzeć iskierki radości. – Dlaczego nie mówisz od razu o co ci chodzi, tylko owijasz w bawełnę, bałwanie? – fuknęłam i ruszyłam w stronę łazienki aby się trochę ogarnąć.

Co jak co, ale prawie dwa dni leżenia w łóżku, to nie był najlepszy pomysł. Tłuste i skudlone włosy, podkrążone oczy pomimo tylu godzin spania, ale to wszystko było nic z odciśniętymi słuchawkami na lewym policzku. By to szlag. Po co ja zostawiłam je wpięte w telefon? – karciłam się w myślach.   
 
Kiedy doczłapałam się do pomieszczenia, zwanego łazienką, zwinnym ruchem pozbyłam się stroju, który miałam na sobie od piątku wieczora. Następnie wskoczyłam pod prysznic i zaczęłam dokładnie szorować swoje delikatne ciałko. Kiedy byłam już pachnąca, zabrałam się za te tłuste włosy, które opadały na mokre ramiona. Nałożyłam na nie jagodowy szampon i zaczęłam szorować. Później spłukałam je dokładnie wodą i wyszłam spod prysznica. Dokładnie wytarłam ręcznikiem całą siebie, a później włosy. Następnie w skórę wtarłam kokosowy balsam, a we włosy trochę lnu. Kolejnym krokiem było wysuszenie ich. Po wykonanych czynnościach, wyszłam z łazienki. Kiedy szłam w stronę pokoju, z głową w obłokach, zderzyłam się z Dani, która najwidoczniej też się zamyśliła. Na szczęście nic, ani nikt nie uległ zniszczeniu.
- Dani, my idziemy na imprezę, czy na jakieś rozdanie Oscarów? – zapytałam robiąc duże oczy, widząc strój przyjaciółki, który składał się z łososiowej sukienki, czarnych szpilek i kopertówki tego samego koloru.
- Oj Katniss, Katniss. – pokręciła głową De.
- No bo kurde, chciałam ubrać się jakoś na luzie, no wiesz… W spodnie. Dobrze wiesz, jak nie lubię sukienek, ale nie mam innego wyjścia. Jeśli założę, to co sobie wymyśliłam, będę przy tobie wyglądać jak wsiór. A tak przy okazji, to gdzie się wybieramy? – powiedziałam wszystko, prawie na jednym tchu.
- Oddychaj! I nie gadaj tyle, tylko idź się w końcu ubierz jakoś, jak człowiek. No bo chyba w samej bieliźnie, tak jak teraz stoisz nie pójdziesz, tak?
- Sugerujesz, że bielizna to nie odpowiedni strój na imprezę? – powiedziałam z ironią.
- Nic już nie mów, tylko idź się ubierz, proszę. – powiedziała, wyraźnie zdenerwowana moim gadulstwem.

Nie chcąc doprowadzić Dani do wybuchu, wykonałam jej polecenie. Z szafy wybrałam jedyną sukienkę jaką posiadam i czarną marynarkę. Ubrałam się, a później podeszłam do toaletki aby wykonać lekki makijaż. Na rzęsy nałożyłam dwie warstwy czarnego tuszu a na policzki trochę pudru. Stwierdziłam, że pobawię się jeszcze trochę i dorobię czarne kreski na powiekach. Na usta nałożyłam malinowy błyszczyk i byłam już prawie gotowa. Został mi 
jedynie dylemat, co założę na stopy. Mój wybór trafił na kochane conversy, które na szczęście były tego samego koloru co góra sukienki. Zwarta i gotowa wyszłam z pokoju i zaczęłam szukać Danielle. Znalazłam ją siedzącą przy lustrze w swoim pokoju. 
- Tak mnie mądralo pospieszałaś, a sama jeszcze nie jesteś gotowa. – prychnęłam w jej stronę.
- Nie pyskuj, młoda. – ucięła krótko.

*Dziesięć minut później*

- No daleeeeeeeeeej, ile można się malować?! – zawyłam zirytowana.
- Tyle, ile jest to konieczne. – odpowiedziała Dani.
- Kto to? – zapytałam podchodząc do ramki, w której znajdowało się zdjęcie Danielle z jakąś ciemnowłosą dziewczyną.
- Ale, że kto?
- No ona – podeszłam do dziewczyny z ramką w ręku, pokazując jej palcem na nieznaną mi dziewczynę.
- Ah tak, to dziewczyna Lou, Eleanor. – uśmiechnęła się Dani.
- To ten idiota ma dziewczynę? – zdziwiłam się.
- Każda istota ludzka ma zdolność kochania, mała. – mrugnęła w moją stronę. – Mogłabyś zadzwonić po taksówkę? – zapytała.
- No ależ oczywiście, o pani. – teatralnie ukłoniłam się przed dziewczyną.

*Czterdzieści minut później*

- Dlaczego zamiast imprezy, widzę tłum rozwrzeszczanych nastolatek w bluzkach z podobiznami… One Direction? – spojrzałam wściekle na Dani.
- No bo przed imprezą, idziemy na koncert robaczku – uśmiechnęła się.
- Dlaczego mnie nie powiadomiłaś o tym?
- Bo nie odczuwałam takiej potrzeby, a teraz wysiadaj i nie rób zamieszania. Idziemy do wejścia numer dwadzieścia jeden, a potem z Edem do chłopaków. – zarządziła.
- Tak jest, o pani. – zabawnie zasalutowałam.
Kiedy otwarłam drzwi taksówki, moje bębenki eksplodowały. Cały ten tłum, który przez szybę samochodu wyglądał tak nie groźnie, skandował imiona chłopców jedno po drugim. Szczerze, to nie wiem jak one wszystkie, bo nie widziałam tam żadnego chłopaka, wytrzymywały. Kiedy dochodziłyśmy już do wyznaczonego przez Dani wejścia, zostałam oślepiona błyskiem fleszy. Reporterzy jeden przez drugiego przekrzykiwali się i zadawali jakieś pytania skierowane do Dani, ale nie byłam w stanie wyłapać żadnego z nich. Nie czekając ani chwili dłużej, pociągnęłam duże drzwi i weszłam, a właściwie to wbiegłam do środka. Po chwili doszedł do nas potężny facet i jak mówiła plakietka, miał on na imię Ed, czyli ten ochroniarz, który miał nas wprowadzić do chłopaków. Szczerze mówiąc, nigdy nie zastanawiałam się, jak wyglądają koncerty takich sław od tak zwanej kuchni. Pierwszy raz jestem za kulisami, pierwszy raz będę w garderobie gwiazdy. Kiedy doszliśmy do drzwi, na których wysiała karteczka „One Direction” Ed wpuścił nas do środka. Inaczej wyobrażałam sobie garderobę gwiazd.
- A tutaj to jakieś tornado wpuściliście, czy Harryego? – zapytałam na wejściu, widząc sajgon jaki panował w środku.
- Nieletnim, surowo wstęp wzbroniony. – warknął Styles.
- To przepraszam bardzo, co ty tu robisz?
- Zamknąć się! – wrzasnęła Dani.
 - Tak jest, o pani. – powiedzieliśmy obydwoje, odwracając się w jej stronę, jak potulne baranki.
- I tak ma być. – triumfalnie wyszczerzyła się dziewczyna.
Po chwili dopadł do mnie Lou i ścisnął niewyobrażalnie mocno.
- Lou… Dus…isz. – wychrypiałam.
- Oj, przepraszam. – poluźnił uścisk – tak lepiej, ślicznotko? – zapytał i w tym momencie, jakiś głos nad nami chrząknął, a Lou mnie puścił.
- Cześć, jestem Eleanor, dziewczyna dusiciela. – uśmiechnęła się dziewczyna podając mi rękę.
- Tak, wiem. Milo mi, Kat. – odwzajemniłam uścisk dłoni.
- Perrie! – wrzasnęłam widząc miziającą się parkę w kąciku pomieszczenia.
- Katniss! Robaczku, jak ja cię dawno nie widziałam. – podbiegła do mnie i wyściskała.
- Tęskniłam! – szepnęłam jej do ucha.
- Przepraszam, ja też tu jestem… - zaznaczył swoją obecność Zayn.
- No oczywiście, chodź tu do mnie prosiaku! – podeszłam do bruneta i jego też wyściskałam.
- Bo będę zazdrosna… - pomachała mi przed nosem ręką Pezz.
- No ale o co? – dopytywał się Malik i dał swojej dziewczynie słodkiego całusa w usta.

Następnym moim celem był Horanek, który siedział w  przeciwległym końcu garderoby. Kiedy do niego dochodziłam, do pomieszczenia wpadł jakiś koleś ze słuchawkami na głowie i powiadomił chłopców o wyjściu na scenę, które powinno nastąpić dwie minuty temu.
- To wszystko przez dużą dupę Everdeen! Zasłoniła zegarek i nie widzieliśmy ile czasu nam jeszcze zostało! – zawył Styles.
- Złotko, kto ci pozwolił patrzeć na moją dupę? – droczyłam się z nim.
- Jest taka duża, że nie trudno jej nie zauważyć. – odgryzł się.
Horan widząc to, że chciałam do niego podejść, również ruszył w moją stronę i spotkaliśmy się na środku.
- Hej mała – powiedział i przytulił mnie. Szczerze mówiąc, nie było mi to na rękę, ale nie chciałam robić mu przykrości, więc odwzajemniłam uścisk.
- Niall! Chodź już! – krzyknął Harry.
- Zamknij się. – odkrzyknął mu blondynek – Wcale nie masz dużej dupy – powiedział – Życz mi powodzenia na koncercie, proszę… - powiedział i odwrócił się wypinając dupę w moją stronę.
- Nialler, wiem jak wygląda twój tył. – powiedziałam nieco skrępowana.
- Kopnij mnie!
Jak chciał, tak zrobiłam. Kopnęłam go. Jednak zrobiłam to chyba troszkę za mocno.
- Przepraszam – powiedziałam i popchnęłam go w stronę wyjścia, za którymi reszta chłopaków zniknęła kilka chwil temu.
- To co, młode, idziemy podziwiać show naszych mężczyzn?
- Oczywiście! – krzyknęłyśmy wszystkie trzy chórem.

Koncert minął bardzo szybko, może dlatego, że spędzony w tak miłym towarzystwie? Szczerze mówiąc, przesłuchałam tylko trzy piosenki i bardzo mi się spodobały. Podczas jednej z nich, kiedy Liam podszedł do Harry’ego, ten uderzył go w dolne skarby faceta.
- Oj, Liam dzisiaj sobie nie porucha… - parsknęłam śmiechem, w stronę Danielle.
Ta jednak nic nie odpowiedziała, tylko pokręciła głową przewracając oczyma.




Po trzech godzinach siedzenia na O2, udaliśmy się w stronę domu Liama. Kiedy podjechaliśmy na podjazd, oczy chciały wyskoczyć mi z orbit. Piękny, duży dom z basenem. Marzenia. Aż trudno uwierzyć, że należy on do jednej osoby.
Kiedy weszłam do środka, trudno było mi się oprzeć żeby nie dotknąć każdej rzeczy, która w nim stała. Najbardziej chyba spodobało mi się pianino, które stało w rogu olbrzymiego salonu. Ten instrument, darzę wielkim sentymentem. Na lekcji grania na pianinie, poznałam się z Anną… Ale nie, dzisiaj nie chcę do tego wracać… Jeszcze nie… 


Przed dwudziestą trzecią, kiedy nasza domówka, zaczęła przybierać na sile, chwiejnym krokiem poszłam do kuchni. Stanęłam przy wiszącej szafce ze szklankami i próbowałam ściągnąć jedną z nich. Jednak byłam na to nieco za niska. Nagle zza mojej ręki, wyłoniła się jeszcze jedna – męska ręka. Nie był to Niall, poznałabym perfumy. Był to Harry, od którego aż po oczach bił alkohol, który dało się wyczuć z jego uchylonych ust. Podał mi naczynie i szarmancko się uśmiechnął. Kiedy chciałam, wrócić do salonu, szarpnął mnie za rękę czego skutkiem było zbicie szklanki, która wypadła mi wprost na posadzkę.
- No i co idioto narobiłeś?! Teraz to posprzątasz! – wybełkotałam w jego stronę.
On jednak nic sobie z tego nie robiąc, przycisnął mnie do ściany, twarz wziął w obie dłonie i zaczął się niebezpiecznie przysuwać.
- Puść mnie! – krzyknęłam.
- Teraz, będziesz moja. – uśmiechnął się szeroko i gdyby nie uszy, uśmiech miał by pewnie dookoła głowy.
- Ale ty jesteś zabawny… - syknęłam i uderzyłam go kolanem w męskie klejnoty.
- Kurwa! Jesteś jakaś nie normalna! – wrzasnął, łapiąc się za swoje przyrodzenie.
- Sam się o to prosiłeś, skarbie. – prychnęłam i wyszłam.

Resztę imprezy przesiedziałam z Zaynem i Perrie. Nie miałam zamiaru powtarzać  tego, co było w piątek i nie chciałam też zostać ofiarą gwałtu.
Około trzeciej wszyscy popadali w salonie na kanapie bądź na stołach, jak to było w przypadku Lou, ponieważ o ósmej rano, chłopacy mieli samolot do Nowego Jorku.

*Poniedziałek rano, siódma dwadzieścia trzy *

- WSTAWAĆ! BO SIĘ SPÓŹNICIE! – zawyła jak syrena strażacka, Danielle.
- Kobieto, daj się ludziom wyspać! – zajęczał Niall.
- Słońce skoro chcecie zaspać, na samolot to proszę bardzo! – wrzasnęła.
- Hahahahahahha, Niall, co ci się stało? – wybuchnęłam śmiechem, kiedy zobaczyłam Horana, który miał na twarzy dorysowane wąsy i okulary.
- Ale, że o co ci chodzi? – zapytał zdezorientowany.- O to – podałam mu telefon, aby się przejrzał.- Kurwa! – krzyknął trzy razy mocniej niż Dani. 
Wtedy wszyscy się obudzili. Kiedy zorientowali się która godzina, jeden przez drugiego zaczęli się przekrzykiwać, biegać po domu jak oparzeni. O siódmej pięćdziesiąt, wszyscy siedzieliśmy w busie, który miał zawieźć nas na lotnisko. Na szczęście chłopacy lecieli prywatnym samolotem, jednak pilot nie był zadowolony z ich spóźnienia.

Pożegnałam się z każdym, omijając jednak Stylesa. Horanka zostawiłam sobie na koniec. Podeszłam do niego i przytuliłam go, z czego widocznie był zadowolony, ponieważ na jego twarzy zagościł promienny uśmiech.
- Mam nadzieję, że nic głupiego w Ameryce, nie strzeli ci do głowy, głuptasie.
- Obiecuję. – powiedział i pocałował mnie w policzek.
Po moim grzbiecie przebiegło tysiące mrówek. Pierwszy raz tak zareagowałam na jego buziaka. Szczerze, nie spodobało mi się to…
- A ty obiecaj, że zaopiekujesz się moim sercem, które zostawiam przy tobie, tutaj, w Londynie. – powiedział i odwrócił się na pięcie w stronę samolotu.
Przez pierwsze dziesięć sekund stałam wryta w ziemię i nic do mnie nie dochodziło, jednak kiedy samolot zaczął startować w moich oczach pojawiły się łzy. Już zaczęłam tęsknić. Zaczęłam tęsknić za chłopakiem, który zostawił swoje serce przy mnie… Za chłopakiem, który mnie kocha…



_____________________________________


Jest siódemka! Wyszła mi tak, jak chciałam. Jestem zadowolona. ^^ Jednak zła jestem na bloggera, który nie chce dodawać mi obrazków! >.< Dodam je jutro, jak się wyśpię i będę miała więcej cierpliwości.  Z tym rozdziałem, miałam najwięcej kłopotów. Pisałam go pół tygodnia! :O

Jeśli to czytasz, proszę, skomentuj. To dla mnie ważne.  Wszystkie komentarze są strasznie motywujące, ale wy chyba o tym wiecie. :') Więc, czytasz = komentujesz. Miło będzie też, jeżeli zaobserwujecie. (: Dziękuję za ponad 1300 wejść. <3 Niby mało, ale dla mnie cholernie dużo.  Nie wiem kiedy będzie następny, ale mam nadzieję, że pojawi się on już niebawem. Dobranoc. :*
oliv. xx

ps. znacie może kogoś, kto specjalizuje się w robieniu szablonów na bloga? Znasz? pisz na gg: 44725490 :) ale bez zbędnego spamu proszę.